poniedziałek, 25 listopada 2013

"Sezon Burz" - Wiedźmin - Andrzej Sapkowski - Biblioteka Krainy

Od momentu jak dowiedziałem się o premierze tej książki i udało mi się ją zamówić przedpremierowo czekałem na nią niczym na Gwiazdkę. Po wyciągnięciu z pudełka swojego egzemplarza (dzięki Sezonowy Burz odkryłem cudowne Paczkomaty) przeczytałem kilka początkowych rozdziałów i napisałem swoje pierwsze wrażenia, które były jak najbardziej pozytywne. A jak to jest po przeczytaniu całości?

Podczas czytania Sezonu Burz, żałowałem tylko jednego - że mam tak mało czasu na zgłębienie się w lekturę. Jakoś tak się składało, że gdy zasiadałem by chwilę poczytać moja córka zazwyczaj miała wtedy jakiś interes do mnie (a to kolorowanie księżniczki Serenity, a to znowuż inna zabawa). Ale w myśl akcji pomniejszania stosów wstydu, trzeba było zakończyć Sezon Burz, by móc brnąc w dalsze książki/gry.

Jaki jest ten nowy Wiedźmin? Inny. Inny niż Saga o Wiedźminie, inny niż opowiadania. Książka zaczyna się od całkiem zgrabnej akcji Geralta, które to wydarzenia odbijają się echem przez prawie całą powieść. Potem, co nie będzie zdradzaniem fabuły, gdyż informacje te są podanie na stronie wydawcy, nasz protagonista traci swe miecze na skutek pewnych niekorzystnych zbiegów okoliczności. A potem jest już tylko pod górkę dla Geralta z Rivii.
Książka jest naprawdę fajnym tytułem, czyta się ją lekko i bardzo przyjemnie. Opisuje wydarzenia, które teoretycznie wiele osób lokalizuje przed Ostatnim Życzeniem. Hm... niby to w sumie racja, ale czy Geralt nie poznał Yennefer właśnie w Ostatnim Życzeniu? Niby tam jest wspomniane o zleceniu na odczarowanie córki Foltesta, ale dla mnie to raczej mrugnięcie oka do czytelnika. Zresztą cała chyba książka jest takim wielkim ukłonem w stronę czytelników i fanów Sagi o Wiedźminie. Bo nie ma co ukrywać, ale tamte książki zrobiły na mnie zdecydowanie lepsze wrażenie niż Sezon Burz.

To co raziło mnie najbardziej to pewna maniera Pana Andrzeja Sapkowskiego, którą to zyskał po Trylogii Husyckiej. Nie przypominam sobie, by w Pani Jeziora, aż tak nagminnie stosowana była łacina (i nie mam na myśli tej podwórkowej) w mowie prawniczej, czy podczas rozpraw pomiędzy czarodziejami. Niby nadaje to dość specyficznego i wyniosłego tonu, jednak mnie prywatnie razi i jak przy Trylogii Husyckiej taka zagrywka miała według mnie rację bytu, tak tutaj szalenie mi nie pasuje ten język do krainy fantasy.
Dodatkowo osoba odpowiedzialna za okładkę powinna dostać po uszach. Na początku myślałem, że to tylko mój problem spowodowany nadmierną potliwością mych dłoni, po kilku radośnie spędzonych chwilach z książką, okłada zaczęła się wycierać na bokach. Co nie wyglądało to estetycznie, dlatego szybciutko książkę obłożyłem by móc spokojnie ją czytać dalej.
Gdy skończyłem Sezon Burz, miałem i nadal mam mieszane uczucia co do tej książki. Akcja jest poprowadzona dość sprawnie, pojawia się kilka wątków, które są spięte narracyjnymi klamrami (czasem opisującymi wydarzenia z przyszłości), mamy fajnie stworzone postaci przewijające się przez powieść. Ale cały czas miałem wrażenie, że są to opowiadania połączone ogólnym rysem fabularnym opisującym historię zagubionych mieczy Geralta.

Sezon Burz podobał mi się, miałem momenty, że rubaszny humor Pana Andrzeja Sapkowskiego kilka razy wywołał u mnie śmiech. Ale cały czas oceniałem książkę poprzez pryzmat wspomnień jakie mam do poprzednich książek z Geraltem w roli głównej.
Czy Sezon Burz jest skokiem na kasę? Może, ale jak dla mnie udanym. Bo książkę pomimo mankamentów miło się czyta. Opisuje zdarzenia w których Geralt miał szansę brać udział niezależnie od Sagi, a przede wszystkim spędza się z nią bardzo przyjemnie czas.

Polecam ją nie tylko fanom postaci Geralta z Rivii, pióra Andrzeja Sapkowskiego oraz gry, ale osobą, które chcą i lubią przeczytać solidne fantasy (choć przepełnione łaciną).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz