środa, 27 lutego 2013

Projekt T@RCZ@: w obronie gier video - RZUT (Rad)OKIEM

Tak, jestem graczem i jestem z tego dumny. Wbrew powszechnie panującej opinii o graczach, nie jestem wychudzonym nastolatkiem w wielkich okularach pozbawionym kontaktów społecznych i mających kłopoty z nawiązaniem relacji z innymi ludźmi. Dodatkowo nigdy nie miałem problemów z oddzieleniem tego co na ekranie od tego co rzeczywiste. Jestem zwyczajnym człowiekiem, który uwielbia bawić się grami video, RPG oraz grami planszowymi.

Zazwyczaj, gdy zdarzy się tragedia gdzie to jakiś młody człowiek z użyciem broni palnej przyczyni się do śmierci innych osób, media obarczają winą gry: "A bo grał w Call of Duty... dlatego zabił". Takie uogólnianie jest bardzo krzywdzące. Nie tylko dla samych gier, które potrafią być naprawdę dziełem sztuki ale i dla graczy. Media z chęcią przedstawiają nas jako psychopatycznych morderców (zresztą sam spotkałem się z zapytaniem, czy wszystko jest ze mną w porządku  bo przyznałem się, że gram w papierowe gry RPG - tak, jest ze mną wszystko OK, a nawet rozwijam wyobraźnię).

Ale gry to nie tylko tępe siekaniny w których przelewamy hektolitry posoki, to przede wszystkim rozrywka i rodzaj sztuki, jakim są książki czy filmy. To nie gry odpowiadają za mordercze instynkty dzieci, to nie gry sprawiają, że dzieci tracą empatię na cierpienie innych. Między grami, a właśnie dziećmi powinni stanąć rodzice. Rodzice mają odpowiednie narzędzia w klasyfikacji gier dla swoich pociech, choćby system PEGI. Tylko, że w większości nie potrafią skorzystać z nich. Moi Drodzy, przypomnijcie sobie jak często byliście świadkami sytuacji, gdy to bardzo młody człowiek licząc na ignorancję rodzica próbował "wyłudzić" kupno tytułu raczej nieodpowiedniego dla niego. Rodzic ogląda pudełko, a potem zgadza się. A za jakiś czas ma pretensję do gier, bo dziecko zachowuje się agresywnie. Szkoda, że nie widzi w tym swojej winy, ale przecież łatwiej zrzucić winę na gry, telewizje... niż przyznać się do tego, że jest się złym rodzicem.

Mam ponad trzydzieści wiosen na karku, jestem szczęśliwym mężem i ojcem. Moja małżonka i ja gramy w gry i lubimy to, czasem gramy razem, czasem w osobne tytuły. Nie zastępuje nam to rozmów, czy bytowania z sobą. Zamiast siedzieć i oglądać telewizję, spędzamy ten czas bawiąc się w wirtualnych światach. Nasza córka już też miała kontakt z grami, ale wyselekcjonowanymi dla niej (Harvest Moon, Cooking Mama). Chwilę grałem z córką na kolanach w Don't Starve, ale starałem się unikać sytuacji, które mogły ją zaniepokoić (jak pojawienie się pająka). Bardzo często zdarza mi się zwracać rodzicom w sklepach uwagę na system PEGI, z różnym skutkiem. Czasem rodzice biorą sobie do serca to o czym mówię, rozmawiamy, polecam kilka tytułów. Czasem zachowują się agresywnie (zwłaszcza mężczyźni) i "oni lepiej wiedzą co jest dobre dla ich dzieci". Zgadza się, ale ja tylko radzę. Dlaczego? Bo uwielbiam gry i nienawidzę, gdy ktoś wiesza na nich psy i obwinia o nieporadność opiekunów dzieci.

Do napisania tych słów zbierałem się dość długo (ponad tydzień), a zainspirował mnie film autorstwa znanego vlogera Patryka "ROJO" Rojewskiego. Człowieka, który podobnie jak ja, gra razem z małżonką, a od niedawna stał się dumnym rodzicem (gratuluję!).

A teraz zobaczcie film jego autorstwa na temat Projektu T@RCZ@, zapraszam:

Film jest autorstwa Patryka "ROJO" Rojewskiego i został udostępniony za jego zgodą i przyzwoleniem na rozpowszechnianie.

czwartek, 21 lutego 2013

Prezentacja Sony i zapowiedź PlayStation 4 - RZUT (Rad)OKIEM

DualShock 4  
Wczoraj, a właściwie dziś o północy naszego czasu rozpoczęła się konferencja SONY. Po sieci krążyły już od jakiegoś czasu plotki o nowej konsoli, jakieś przecieki, pierwsze zdjęcia. I stało się to co podejrzewano SONY zapowiedziało PlayStation 4. Ogólnie konferencja skupiła się na specyfikacji technicznej (dość ogólnej) nowej konsoli oraz przedstawieniu deweloperów i ich flagowych tytułów na PS4. Dzielnie wytrwałem do końca konferencji (która trwała ponad dwie godziny) z nadzieją na ujrzenie nowego dziecka SONY. Postaram się troszkę przybliżyć moje wrażenia z tej konferencji. Na początku poza samą zapowiedzią PlayStation 4 przedstawiono nowy kontroler o nazwie DualShock 4. Widok tego urządzenia potwierdził prawdziwość kilku przecieków krążących od jakiegoś czasu w sieci. Poza dość charakterystycznym wyglądem nowy pad zyskał panel dotykowy oraz kilka opcji, jak przycisk "Share" dzięki któremu będziemy mogli podzielić się naszą rozgrywką na żywo w sieci z naszymi znajomymi. Ciekawa opcja dla osób chcących stream'ować swoje dokonania w grze i nagrywać "let's play". Według zapewnień, ma to być równie łatwe jak umieszczenie w obecnej chwili screenów w sieci. Zobaczymy.

Wstępnie też potwierdziły się przecieki dotyczące specyfikacji technicznej PS4. Pamięć RAM 8GB, procesor X86 oraz "karta grafiki z najwyższej półki". Na potwierdzenie mocnych stron nowej konsoli SONY pokazano kilka dem technicznych. Ale szczerze ani specyfikacja techniczna, ani dema nie wywarły na mnie jakiegoś większego wrażenia. Nie jest to aż taki skok technologiczny w stosunku do komputerów PC. Zresztą późniejsza prezentacja potwierdziła moje obawy, że w obecnej chwili PC średniej klasy, który bez problemu "uciągnie" Battlefielda 3 lub Crysis 3 jest w stanie wygenerować podobną jakość grafiki.

Następna część prezentacji skupiła się na uspołecznieniu się konsoli. W skrócie PlayStation 4 prezentuje się jak Facebook dla graczy, brakuje tylko "Lubię to". Teoretycznie SONY i PS4 ma tak dopasowywać tytuły do naszych gustów, że gry interesujące nas będą na dysku czekać na (płatne) odblokowanie. Poza tym będzie opcja dzielenia się naszymi rozgrywkami (wraz z widokiem naszej twarzy), granie w chmurze, korzystanie ze zdalnego sterowania za pomocą PS VITA. I najdziwniejsza dla mnie rzecz... jeśli nie będziemy mogli dać sobie radę w jakimś momencie gry, ktoś z naszych znajomych (który aktualnie jest dostępny i gra w inną grę) nie tylko będzie mógł nam udzielić porady słownej ale i przejąć nasz kontroler i przejść kłopotliwy moment w grze...  Szczerze te "usługi społecznościowe" najmniej mnie przekonują. Poza tym, że strasznie mi to śmierdzi inwigilacją (ciekawe jak to będzie z grami używanymi ) to pozbawia nas pewnej prywatności. Może jestem graczem starej daty, ale czasem lubię sobie pograć samemu i prywatnie znosić gorycz porażki. A obawiam się, ze konsola będzie wymagać stałego dostępu do internetu i permanentnego zalogowania się do sieci PSN.

Jednak czym by była konsola bez gier. Oczywiście na konferencji SONY nie zabrakło też prezentacji kilku tytułów. Kilka tytułów przykuło moją uwagę i pozwoliłem sobie zrobić im "zdjęcia". Wybaczcie jakość, ale czasem relacja przycinała.
Pierwszy tytuł to Knack. Stylizacja przypominający kinową wersję przygód Astroboy'a. Gra jest połączeniem gry akcji z logiczną. Idea oraz stylizacja nie zachwyciły mnie (publikę chyba też, sadząc po umiarkowanych brawach). W grze sterujemy robotem, który ma możliwość powiększania swojej masy i dozbrajania się poprzez przyciąganie do siebie rożnego rodzaju ciał stałych. Takie połączenie Touch My Katamari z Transformers. Zapewne gra zdobędzie popularność w Japonii, ale czy w pozostałych rejonach świata... zobaczymy.

Bardziej niż pewnym było pojawienie się kolejnej odsłony serii KILLZONE. Tym razem o podtytule Shadow Fall. Dość dynamiczny zapis rozgrywki pokazał nam kilka sekwencji, najpewniej początkowych z gry. Jednak oglądając początkowe sceny miałem wrażenie, ze patrzę na Call of Duty: Black Ops 2. Gra wydała się mniej mroczna niż poprzedniczki, ale może to przez otoczenie w jakim rozgrywały się pierwsze sceny. Miejscem akcji jest planeta Vekta, która zamieszkują "nasi" oraz Helghanie. A całość zaczyna się z przytupem, bo własnie od ataku "tych złych". Było dynamicznie i ładnie, a jednak głowy mi nie urwało. Mimo to czekam, bo lubię tą serię.

    

Następnym tytułem była gra Driveclub. Pomimo ładnej grafiki, jakoś tak bez rewelacji.
Tym razem twórcy Motorstorm'a postawili na symulator wyścigów, w których będziemy mogli zasiąść za kierownicą najlepszych pojazdów na świecie (w ich opinii). Dodatkowym atutem gry ma być obfite wykorzystanie dobrodziejstwa zaoferowanego przez tytuły FPS. Gracz ma dostać pełną kontrolę nad naszym awatarem w grze i swobodnie poruszać się po środowisku gry (ciekawie wyglądało rozglądanie się po pojeździe). Gra ma się skupiać na rywalizacji ludzi skupionych wokół klubów i dawać nam możliwość grania za pomocą tabletów i telefonów (zapewne i PS VITA też) w dowolnym miejscu. Jedno trzeba przyznać twórcom, modele pojazdów zrobili rewelacyjnie.

Zapowiedź następnego tytułu, czyli inFAMOUS: Second Son, w obliczu zapowiedzi o "uspołecznianiu konsoli" i personalizacji systemu do upodobań graczy, zabrzmiała jak gorzki żart. Otóż przyjdzie nam pojawić się w świecie inwigilowanym z każdej strony, gdzie to kamery i satelity obserwują nasz każdy krok, a rząd sprawuje władzę twardą ręką. Jednak w świecie tym żyją ludzie o ponad naturalnych zdolnościach, którzy potrafią przeciwstawić się systemowi. Wspominanie o obserwowaniu ludności na każdym kroku poprzez urządzenia jak telefony, czy komputery było nie na miejscu, ale sam tytuł zapowiada się naprawdę rewelacyjnie. Niestety pokazano tylko trailer, nic z rozgrywki, ale samo to zrobiło mi niezłego smaka na ten tytuł. Szczególnie, że prąd zastąpiono ogniem, aż chce się zaśpiewać: "Płoń, płoń, płoń parlamencie, niech cię spali ten ogień na historii zakręcie...". Tytuł na wyłączność dla PS4 (i dobrze).


Kolejna gra, która przykuła moja uwagę to The Witness. Gracz ma trafić na tajemnicza wyspę usianą zagadkami logicznymi, których rozwiązanie ma go doprowadzić do odkrycia największych sekretów miejsca w którym się znalazł. Czy to aby nie brzmi znajomo? Bo moje pierwsze skojarzenie to ... Myst. Gra ma być niezależna, ale początkowo ma być wydana tylko na PS4 (fajna niezależność :P ). Stylizacją i wykonaniem przypomina odrobinę Podróż oraz Flower. Piękna i kolorowa grafika, wspaniała muzyka. Myślę, że jeśli uda się wykorzystać potencjał tego typu produkcji jest szansa na dobrą grę, która się warto zainteresować.



Tytułem, który mnie najbardziej interesował był zdecydowanie Watch Dogs. Nie małym zaskoczeniem jest to, że gra zostanie wydana na PS4 (czyżby PS3 miało być pominięte ?). Gra już w zeszłym roku przykuła moją uwagę i to co Ubisoft pokazało na prezentacji SONY raczej było spodziewane i nie zaskoczyło nikogo, jednak gameplay był soczysty i klimatyczny. Francuzi mają dobre wyczucie do tego typu tytułów. Gra przywodzi na myśl tytuły jak Assassin's Creed, czy Splinter Cell, a nawet serię GTA. Rozwija jednak otwarty świat o szereg nowych rozwiązań związany z ideą miasta przyszłości i hakowania praktycznie każdego elementu otoczenia. Jeśli będzie to tytuł startowy PlayStation 4 to jest to jedna z gier, która naprawdę trzeba mieć.





Nielichym zaskoczeniem było pojawienie się tego pana ze zdjęcia na scenie. Przedstawiciel Blizzard'a poza zapewnieniem, że podpisali z SONY kontrakt o współpracy strategicznej i przekazaniu planów podbicia Świata (co byłoby chyba możliwe w wykonaniu obu gigantów) miał na celu przekazanie prezentacji "nowej gry na konsole" i ogólnie poinformowanie, że Blizzard wchodzi na rynek konsol. Z tym stwierdzeniem troszkę przesadził, bo to tytuł ani nowy, ani tym bardziej pierwszy na konsole, bo chyba Blizzard już miał okazję gościć na PSX. A tym tajemniczym tytułem okazał się ... Diablo 3. Gdzieś tam napomknięto, że tytuł będzie dawał możliwość trybu kooperacji dla graczy na jednej konsoli, a poza tym nic szczególnego. jak dla mnie żadna rewelacja, zważywszy na przewidywany termin wydania konsoli. No ale w oczach dewelopera to była "ziemia obiecana" dla graczy... cóż.

Ostatnią ciekawą zapowiedzią była prezentacja Activision, która to znowuż zapowiedziała Bungie (widać, że twórcy Halo poważnie się pogniewali na Microsoft) z projektem Destiny. Pokazano kilka filmów, które mogły wyglądać jak gameplay, ale były to tak krótkie migawki, że ciężko było stwierdzić, czym tak naprawdę były. Zapewne gra Bungie będzie multiplatformowa zatem większym zaskoczeniem nie było to, że studio po zrzuceniu jarzma Microsoftu chce wypłynąć na szerokie wody.

Poza tym pokazano tez kilka innych produkcji m.in od Capcom (jakiś RPG akcji o tytule roboczym Deep Down) i demo techniczne od Square Enix. Poza tym rozbawiła mnie jedna zapowiedź. Otóż zapowiedziano, że na konsole PlayStation 4 pojawi się Final Fantasy. I tyle. Żadnych szczegółów, tytułu... nic. Zwyczajnie facet się uśmiechnął, ukłonił i zszedł ze sceny dumny jak paw. Zresztą prezentacje Japończyków były jedyne w swoim rodzaju, bo to naprawdę trzeba usłyszeć, żeby zrozumieć o co chodzi...

dzielnie siedziałem i walczyłem z sennością do samego końca licząc, że zobaczę najnowszy twór SONY... jedyne co zobaczyłem na koniec to:

Jedynym namacalnym dowodem istnienia konsoli, był pad zaprezentowany na samym początku. Niestety SONY nie pokazało modelu konsoli, choć to chyba tylko moje wrażenie ale w jednej z migawek pojawiła się na ułamek sekundy tajemnicza czarna konstrukcja.
Szczerze, to cała konferencja mnie rozczarowała. Nie było zaskoczenia na które liczyłem. No fakt, PS4 będzie wykorzystywać "różdżki" znane z Move (pokazano demo, w którym ktoś dosłownie rzeźbił w powietrzu oraz jak to za pomocą kontrolerów ruchowych animowano "pacynki"), będzie współpracować z PS VITA, zmieni się PSN... będzie kolejny KILLZONE. Ale to wszystko gdzieś tam już było słychać. Konferencja tylko to potwierdziła. Tylko dlaczego nie pokazali samej konsoli?

Mam tylko nadzieję, że Japończycy wyciągną lekcję z porażki PS VITA i zrozumieją, że konsola musi mieć nie tylko chwytliwą nazwę i usługi społecznościowe, ale przede wszystkim grywalne tytuły.
Pozostaje nam tylko czekać do końca roku 2013 i na odpowiedź XBOX'a.

Pozdrawiam i do następnego przeczytania.

PS. Podczas prezentacji pojawił się też Polski akcent. A jakże, chodzi o studio CDProjekt RED, którego logo widniało na tablicy ze studiami tworzącymi tytuły na PlayStation 4 (tak, chodzi o Wiedźmina :D )
   

wtorek, 19 lutego 2013

Star Trek Online - "Gry za grosze"


"Space, the final frontier...", tymi słowami Patrick Stewart witał tuż przed seansem kolejnego odcinka Star Trek: The Next Generation pewnego młodego człowieka wieczorami, gdy ten wracał ze szkoły i szykował się na kolejną przygodę w nowym i ciekawym dla niego uniwersum. Był to początek lat 90-tych XX wieku i jak się okazało, był to nie tylko czubek góry lodowej cudownych filmów i gier, co inicjator mojej fascynacji gatunkiem SF.

Poza kilkoma serialami (w tym moim ulubionym Deep Space Nine) liczącymi średnio po 7 sezonów (gdzie każdy sezon liczy po 24 odcinki) oraz kilkunastoma filmami kinowymi (przypominam, że w maju do kin wejdzie 12-ty film z kolei) i masa gier oraz książek Uniwersum Star Trek jest przepotężną kopalnią radości dla każdego geek'a. 

I gdy tylko pojawiła się wiadomość, że powstaje gra Star Trek Online moja radość sięgała zenitu. Ktoś teraz czytając te słowa pewnie się zastanowi: "Ale zaraz przecież facet deklarował, że jest wielkim fanem Star Wars, a tu nagle wypisuje coś takiego?". A tak Moi Drodzy, bo ja otwarty jestem i nie ograniczam się tylko do podziałów SW - cacy to ST - złe. Może dlatego, że w naszym kraju nigdy nie przelewało nam się z takimi produkcjami (szczególnie w radosnych latach 80-tych) i dlatego miłością fana obdarzałem wszystko z gatunku SF (później i Fantasy). Poza tym takie pasje powinny łączyć, a nie dzielić, parafrazując Patryka "ROJO" Rojewskiego. 

Początkowo Star Trek Online (pomimo wcześniejszych zapowiedzi i anulacji projektu) wydane było jako gra MMO z płatnym abonamentem. Oczywiście istniała możliwość zakupu gry z "dożywotnim abonamentem", ale konieczność uiszczania miesięcznej opłaty w tamtym czasie powstrzymała mnie dość skutecznie na okres dwóch lat. Stała obserwacja tego tytułu oraz klarujące się tendencje rynku gier MMO sugerowały, że wkrótce gra powinna przejść na model Free-to-play. W styczniu 2012 oficjalnie Star Trek Online zmienił model płatności (w głównej mierze opierający się na mikropłatnościach) i stała się bardziej dostępna dla większej ilości ludzi. Zresztą podobna sytuacja spotkała Star Wars: The Old Republic (z która siłą rzeczy będę konfrontował opisywaną grę). 

Akcja gry rozgrywa się 30 lat po wydarzeniach znanych z filmu Star Trek: Nemesis i zupełnie ignoruje alternatywną linię czasową znaną z filmu J.J. Abramsa.
Jako młody oficer dostajemy szansę wykazać się jako dowódca własnego statku. Możemy go skonfigurować, pomalować i nazwać według własnego uznania (oczywiście większa ingerencja, jak zmiana modelu statku wymaga opłaty w osobnej walucie, którą trzeba zakupić). Mój statek został ochrzczony jako U.S.S. FOBOS, a oficer został przedstawicielem klasy techników (tak jest, złoto-czarny mundur floty dane mi było przywdziać). Po drobnym wstępie, gdzie to uczą nas podstaw walki (co ciekawe mamy okazję stawić czoła przedstawicielom Borga, którzy zadziwiająco szybko padali pod moim ostrzałem) ruszyliśmy na stację orbitującą wokół ziemi (zresztą, możemy z tej lokacji nawet "przesłać się" do Akademii Gwiezdnej Floty - polecam), a tam Wszechświat staje przed nami z rozpostartymi ramionami. Dostajemy pierwsze misje i ruszamy by rozwijać nasza karierę oficera Gwiezdnej Floty.

Gra się naprawdę przyjemnie w ten tytuł, bo oferuje nam dwojaki sposób rozgrywki. Po pierwsze mamy okazję własnoręcznie sterować swoim statkiem. W przeciwieństwie od The Old Republic w czasie bitew kosmicznych nie lecimy po wyznaczonym torze, a sami decydujemy, którą burtą ustawić się do przeciwnika i czym w niego wystrzelić. Zresztą osobny zestaw umiejętności zapewniony nam dzięki zwerbowanym oficerom oraz odpowiednim konsoletom (zakupywanym jako unowocześnienia naszego statku) daje możliwość pełnego wczucia się w bitwę. Manewrowanie, przekierowywanie mocy do tarcz, lub broni oraz regulowanie prędkości daje sporo możliwości taktycznych w czasie bitwy. Nie mamy tu do czynienia z strzelaniem do kolejnych fal przeciwników. Walki są typowe dla Star Trek. Jest nasz statek i statek (lub statki) oponenta. Trzeba się czasem nieźle nakombinować, by pozbawić wroga tarcz, by torpedy fotonowe weszły w kadłub robiąc potężne zniszczenia.
Czasem się zdarza, że nasza grupa zwiadowcza, musi spenetrować stację kosmiczną, bazę lub powierzchnię planety. Wybieramy wtedy uzbrojenie dla naszej grupy oraz postaci nam towarzyszące. Zazwyczaj idziemy my, nasi oficerowie (jeśli nie mamy odpowiedniej ilości oficerów, zwerbowany zostanie "bezimienny" członek załogi - na szczęście śmiertelność ich jest zdecydowanie mniejsza niż ich serialowych odpowiedników). Po lądowaniu gra przypomina inne tytuły MMO, gdzie to przedzieramy się przez hordy oponentów. Zaletą jest zdecydowanie bardziej taktyczny rodzaj walki. Mniejsze znaczenie ma zręczność, a zdecydowanie bardziej skupiamy się na odpowiednim doborze uzbrojenia oraz zdolności.
Cały czas wykonując zadania, czy to misje bojowe, ratunkowe, czy badawcze mamy wrażenie uczestniczenia w świecie, który znamy z seriali oraz filmów.

Rozwój postaci polega głównie na rozdzielaniu punktów doświadczenia w odpowiednie zdolności nasze oraz naszych oficerów. Możemy inwestować w zdolności walki na powierzchni lub w zdolności bojowe naszej maszyny latającej. Poza tym dzięki naszej załodze możemy prowadzić rożne badania, które dodają nam m.in jedną z walut funkcjonujący w grze: dilithium. Te fioletowe kamienie mogą posłużyć do zakupu lepszych przedmiotów, ale również do zakupu kredytów ZEN (które można również zakupić poprzez mikropłatności), jednak tutaj trzeba być bardzo cierpliwym, by zdobyć kwotę, która może posłużyć do zakupu lepszego statku.
Dilithium zdobywamy również w drużynowych misjach bojowych, przykładem niech będzie walka z całą flotą Borg, która potrafi dostarczyć emocji.
Kredyty ZEN to waluta prestiżowa, za którą dokupujemy sloty postaci, nowe lepsze pojazdy (większy statek to większa moc ofensywna i większa załoga) oraz nowych oficerów.
Podstawowa waluta to kredyty energii, za które można zakupić podstawowy ekwipunek.

Graficznie gra nie powala. The Old Republic zastosowało dość specyficzny styl graficzny, dzięki czemu gra będzie się starzeć wolniej. Specyfikacja Star Trek oraz tego świata wymusiła bardziej realistyczne projekty postaci oraz lokacji. Niestety 3 lata od momentu wydania gry dają znać o sobie. Silnik gry nie jest za świeży, jednak nie zachodzi obawa, że powybija nam oczy pikselami. Najlepiej wyglądają bitwy w przestrzeni kosmicznej. Animacja postaci jest troszkę sztywna i czasem sprawia wrażenie topornej. Ale nie przeszkadza to w odbiorze gry. Muzyka za to jest poezja dla ucha. Do tej pory myślałem, że The Old Republic ma jeden z lepszych soundtracków, ale Star Trek Online dzielnie go goni i nie ustępuje mu pola. Muzyka potrafi być patetyczna i nadawać odpowiednią dynamikę rozgrywce, czasem wplatając charakterystyczne motywy. Rewelacyjnie buduje klimat i nie przeszkadza w grze.

Czy warto zagrać w Star Trek Online? Tak, a jeśli wiecie kim jest Kirk, Spock, Picard, czy Sisko... to już pewnie i tak gracie w ta grę. Jest to chyba jedna z lepszych gier osadzonych w Uniwersum Star Trek (po takich tytułach jak Elite Force, czy Away Team). Łączy w sobie charakterystyczne bitwy w przestrzeni kosmicznej z misjami zwiadowczymi na powierzchniach planet. Ta gra to esencja tego co znamy z The Next Generation.

Moja ocena to 4+/6. Zdecydowanym plusem dla tej gry jest klimat jaki buduje wokół siebie. Wciąga on gracza i przenosi wręcz do gry (wczoraj celem wykonania kilku screenów odpaliłem Star Trek Online "na chwilę" - spędziłem 3 godziny na radosnym wykonywaniu misji badawczych i ratunkowych). Twórcy gry uniknęli idiotycznego ganiania za "potworkami" celem nabicia doświadczenia oraz przypadkowych spotkań z pojawiającymi się nagle przedstawicielami wrogich nam frakcji, którzy pojawiają się nam za plecami (niestety The Old Republic cierpi na taki syndrom i przebijanie się przez hordy takich "przeszkadzajek" czasem potrafi znudzić). Całość jest sprytnie zmontowana w szereg misji jakie wykonujemy dla Gwiezdnej Floty. Filmowość walk oraz muzyka dodatkowo wzbogacają odczucie brania udziału w filmie o losach załogi jednego z okrętów Federacji. Poza tym gra jest zupełnie za darmo.
Minusy, to niestety mikropłatności, które podobnie jak graczom F2P w SW:TOR potrafią uprzykrzyć życie mniej cierpliwym osobom. Grafika, też nas nie rozpieszcza. Poza tym... w Federacji chyba nie funkcjonowała żadna waluta, a dowództwo nad własnym statkiem otrzymywali oficerowie w stopniu kapitana. Może się czepiam, ale to takie drobiazgi, które mogą razić purystów tego Uniwersum.

Gra warta polecenia i wypróbowania. W moim rankingu znajduje się na tej samej półeczce co The Old Republic. Pomimo, że prym wśród gier MMO wiedzie World of Warcraft, to prywatnie nie przepadam za tym tytułem (próbowałem kilka razy ale bakcyla nie złapałem), za to Star Trek Online i Star Wars: The Old Republic kupiły mnie swoim klimatem oraz przedstawianymi światami. I to pomimo swoich wad.
Mam nadzieję, że gra będzie żyć i rozwijać się dalej, bo póki co aktualizowana jest w kolejne "sezony" dość regularnie. Star Trek Online zasługuje na to. "Live long and prosper".

Pozdrawiam i do następnego przeczytania.

 


piątek, 15 lutego 2013

Star Trek: Into Darkness i Star Wars VII - RZUT (Rad)OKIEM na kilka filmowych zapowiedzi.

Jakiś czas temu internet lotem błyskawicy obiegła informacja o tym, że marka Gwiezdnych Wojen została sprzeda do Disney Studio. Niby nic takiego, tak gdzie wielki biznes i wielkie pieniądze zdarzają się takie "transfery". Zresztą od dawna można było podejrzewać podobny ruch, gdyż dość często się zdarzały okolicznościowe imprezy związane ze Star Wars w Disneyland'ach. Zaraz za taką wiadomością pojawiła się kolejna o dokręceniu kolejnego, siódmego już z kolei Epizodu Gwiezdnej Sagi oraz kilku filmów opisujących wydarzenia z Sagi, ale nie mających wpływu na główny nurt. Ciekawostką jest to, że mają być one dedykowane dla Hana Solo i Boby Fetta. 
Tym razem reżyserią Epizodu siódmego Gwiezdnych Wojen ma się zająć J.J. Abrams, znany szerzej fanom klimatów SF jako reżyser filmu Star Trek (2009 r.) oraz kontynuacji zapowiedzianej na maj bieżącego roku, czyli Star Trek: Into Darkness (niestety nie kojarzę polskiego odpowiednika tego tytułu).

Jako zagorzały fan wszystkiego co ze Star Wars związane delikatnie się zaniepokoiłem wyborem własnie J.J. Abramsa na reżysera, gdyż po obejrzeniu Star Treka jedno pozostało mi w pamięci... wszędobylskie efekty rozbłysku na pokładzie U.S.S. Enterprise. Wszystko się świeciło i błyszczało. No ale cóż... taka wizja reżysera. Druga sprawa jaką zaserwował nam Star Trek w 2009 r. to restart Uniwersum, a właściwie stworzenie alternatywnej linii czasowej. 
Fakt, że Star Trek był dość mało popularny, szczególnie gdy na ekranie można było oglądać Kapitana Kirka, dopiero Następne Pokolenie upowszechniło ten serial w Polsce (a mnie rozkochało w tym Uniwersum na spółkę z DS9). Może dlatego też film został dość pozytywnie odebrany przez Polskich fanów SF, ale na świecie wzbudził nie małe kontrowersje. 
Dlatego też moje małe geek'owskie serduszko puka z niepokojem... a co jeśli i przy Star Wars zaserwują nam restart Uniwersum połączony z małym zawirowaniem czasowym i alternatywna rzeczywistością? Póki co jednak jestem nastawiony pozytywnie i z nadziejami wyglądam do 2015 r. kiedy to powinien pojawić się Ep. VII. 

W międzyczasie dane nam będzie przekonać się o warsztacie J.J. Abramsa w nadchodzącej premierze Star Trek: Into Darkness. A osobom zainteresowanym jak to było za czasów Williama Shatnera pragnę przekazać, że stacja AXN Sci-fi poza emisją Star Trek: Deep Space Nine i Star Trek: Enterprise, postanowiła przypomnieć kinowe dzieła z Kapitanem Kirkiem i Spockiem. na pierwszy ogień poszedł Star Trek: Gniew Khana oraz Star Trek: W poszukiwaniu Spocka. Czeka nas jeszcze emisja Star Trek: Powrót na Ziemię. Warto tez zerknąć na stację TVN i jej piątkową wieczorna ramówkę filmową, gdyż będzie tam emitowany Star Trek J.J. Abramsa. 

Pozdrowienia i do następnego przeczytania. 
    

piątek, 8 lutego 2013

Wiedźmin 3: Dziki Gon i Grypa, czyli RZUT (Rad)OKIEM na kilka ostatnich dni

Człowiek sobie nawet nie zdaje sprawy jak bardzo jest uzależniony od informacji. Kilka dni wyciętych z życiorysu przez wysoką gorączkę oraz dość częste nocne wizyty na stacji Pogotowia lub u lekarzy wszelkiej specjalizacji skutecznie odcięły mnie oraz małżonkę od serwisów informacyjnych. Jak zwykle pacjentem zero okazała się córka, która poza zapaleniem spojówek przytargała z przedszkola grypę i uczciwie podzieliła pomiędzy rodziców i babcię. I tak kolejno padaliśmy rażeni falą zarazy. Swoją drogą do tej pory zachodzę w głowę jak dotarłem do domu z pracy jadąc samochodem z wysoką gorączką, bo nie pamiętam jak jechałem.
Gdy leki zaczęły już działać, a nam powracać świadomość, nagle do mych uszu dotarła wiadomość przeczytana przez Laures: "Zapowiedzieli Wiedźmina 3: Dziki Gon"

Naprawdę się ucieszyłem z tej wiadomości. Szybko zobaczyłem główne wiadomości na ten temat, kilka screenów oraz króciutki trailer, który możecie podziwiać poniżej (film pochodzi ze strony CDP.pl, gdzie można też trafić całkiem fajną promocję, ale o tym za chwilę):

 
Uwielbiam ten marketingowy szum jaki wokół siebie robią tytuły z serii Wiedźmin. I tak, na grę czekam, bo poprzednie części przeszedłem i bawiłem się przednio, choć i tak najbardziej urzekła mnie chyba część pierwsza.
Zapowiada się naprawdę kawał dobrej produkcji. Nieliniowa fabuła, świat mroczny i znany z poprzednich odsłon gry oraz przede wszystkim książek, wielowątkowość fabuły i takie smaczki jak jazda na koniu, czy możliwość żeglugi tylko podkręcają atmosferę wyczekiwania. Ale widząc jaką jakość dialogów i scenariusza   zafundowali nam w poprzednich częściach pokładam w ten tytuł duży kredyt zaufania. Wiedźmin 3: Dziki Gon jest taką produkcją, która zasługuje by być kupiona w dniu premiery. Ja już czekam, bo gra w trzeciego Wiedźmina umili czas oczekiwania na Cyberpunk 2077.

A teraz ciekawostka. Z okazji zapowiedzi nowej odsłony gry, CDP.pl zorganizowało bardzo ciekawą promocję. Już za około 45 zł można się zaopatrzyć w elektroniczne wersje obu tytułów i to w wersjach rozszerzonych. Za tą cenę naprawdę warto, a po szczegóły zapraszam tutaj na stronę CDP.pl .

Pozdrawiam i do następnego przeczytania.

piątek, 1 lutego 2013

"Gry za grosze" - Alpha Protocol

Gdy wspominamy o grach CRPG stają nam przed oczami takie tytuły fantasy jak Baldur's Gate, Neverwinter Nights, IceWind Dale, Dragon Age, czy choćby Diablo. Ale zdarzają się gry, które wyłamują się z kanonu magicznego średniowiecza jak Mass Effect czy Knights of the Old Republic lub właśnie Alpha Protocol.
W dniu swojej premiery tytuł oferował dość nowatorskie podejście do gatunku komputerowych gier RPG. Dlaczego? Bo jest to gra, która pozwala wcielić się nam w szpiega i doskonalić swe umiejętności w miarę postępów w grze. Akcja gry rozgrywa się dość współcześnie, zatem nie ma tu magii, ani tym bardziej obcych ras atakujących naszą planetę. Jest za to główny bohater o imieniu Mike Thorton, który jest agentem do zadań specjalnych. Swoją karierę szpiega zaczynamy w tytułowym Protokole Alfa od udowodnienia swojej przydatności bojowej. I najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że od naszych decyzji i sposobu gry zależą reakcje otoczenia na nas.

Początki z grą były dla mnie męczarnią, gdyż ginąłem na każdym kroku, nie mogłem w nic trafić, a ciche zajście przeciwnika kończyło się niepowodzeniem. Potem grę odpaliła Laures i ku mojemu zdziwieniu szło jej rewelacyjnie. Okazało się, że Alpha Protocol stworzona przez Obsidian Entertainment jest wręcz bliźniaczą produkcją do pierwszej części Mass Effect. Mój błąd był  w podejściu do rozgrywki jak do strzelaniny z rewelacyjnie rozbudowaną fabułą. Zresztą przyglądając się opiniom środowiska graczy, narzekających na system strzelania i kilka innych aspektów zauważyłem, że nie tylko ja początkowo tak odebrałem ten tytuł. Mając w sobie dość samozaparcia ruszyłem dalej w bój korzystając z tego co dali mi programiści.

Osoby pamiętające pierwszy Mass Effect poczują się tutaj jak w domu. Rozwój postaci pozwala dopasować styl gry poprzez dowolne rozmieszczanie punktów umiejętności. Możemy stworzyć praktycznie niewidzialnego dla wrogów zabójcę w lekkim pancerzu z pistoletem z tłumikiem lub ciężkozbrojnego komandosa, który z cygarem w zębach będzie rozsiewał ołów na prawo i lewo. Ja prywatnie postawiłem na wybór pośredni, karabiny maszynowe i karabiny wyborowe, pełne wytłumienie oraz średnie pancerze. Początkowo gra potrafi nam sprawić niezłego psikusa i jako świeżo upieczony agent na misji nie wykażemy się elokwencją James'a Bonda oraz skutecznością Jasona Bourne'a. Jednak w miarę postępów w grze oraz z kolejnymi poziomami doświadczenia nasza postać zyskuje na celności i skuteczności. A satysfakcja z rozwijania naszego bohatera jest przeogromna i popycha nas dalej i dalej celem poznania scenariusza, który mógłby posłużyć jako podstawa niejednego filmu szpiegowskiego.

Dobre, złego początki. Tak w skrócie można opowiedzieć pierwszą misję. Gdy już nasz Mike Thorton udowodni, że ma predyspozycje do bycia super-szpiegiem (i w CIA nie był tylko "analitykiem") udajemy się na pierwszą misję. Do pewnego momentu wszystko idzie jak po maśle,  my przedzieramy się po cichu lub jak kto woli z pieśnią wojenną na ustach przez oponentów, aż do momentu spotkania "tego złego". W tym momencie cała fabuła robi gwałtowny zwrot o 180 stopni i nabiera takiego tempa, że zasysa nas niczym interaktywny film. Wyraziste postaci, potrafiące wywołać dość skrajne uczucia u gracza, linia fabularna mająca momenty spokojniejsze oraz akcje pełne dynamiki i ostrej wymiany ognia tworzą szalenie wiarygodną historię, w której uczestniczymy całym sobą. Pierwsze spotkanie z młodziutką i morderczą Sis, czy rozmowa z niemiecką najemniczą SIE potrafią zapaść w pamięć. W grze jest pełno momentów, w których musimy podjąć znaczące dla fabuły decyzje. Przykładowo, czy ranna Sis zasługuje na śmierć, a może warto zachować jej życie zyskując sojusznika, ale skazując się na niechęć innych? Pojawiają się też lokacje, które nie tylko zapadają w pamięć ale są wyjątkowo klimatyczne, jak prywatny klub disco Konstantina z rewelacyjnym sprzętem muzycznym, który później może pojawić się w naszej kryjówce. Czy choćby stacja kolejowa, w której przyjdzie nam stawić czoła oponentom wśród pędzących wesoło pociągów towarowych. Całość okraszona jest soczystymi dialogami, wypełnionymi dość specyficznymi żartami. Zresztą system dialogowy został zapożyczony z Mass Effect, gdyż nie wybieramy konkretnej wypowiedzi, a tylko styl w jaki ona ma być wypowiedziana. Możemy zażartować, być aroganccy lub grozić naszemu rozmówcy. I wszystko ma wpływ na to jak będziemy postrzegani przez inne postaci.

Gra pomimo swego rewelacyjnego scenariusza i dość oryginalnego sposobu prowadzenia rozgrywki, gdzie faktycznie rozdział punktów umiejętności ma wpływ na nasze zdolności (na niższych poziomach doświadczenia dokładne celowanie trwało kilka cennych sekund, by w miarę rozwoju naszej postaci Mike potrafił praktycznie w biegu przyłożyć lunetę do oka i odstrzelić kilku oponentów z chirurgiczną wręcz precyzją) nie jest pozbawiona błędów. Kilka razy nie za bardzo jasne były dla mnie cele misji i miałem wrażenie, że nastąpił błąd rzeczowy w tłumaczeniu. A gdy czas umyka i waży się życie pewnych ważnych dla nas osób może być to kłopotliwe. Przez taki zresztą zabieg, grę kończyłem dwa razy, bo zamiast iść na ratunek ... komuś (a bardzo mi zależało, by uratować tą osobę), pobiegłem w drugą stronę, właśnie przez kłopoty z nadawaniem kierunku. Pojawia się też kilka drobnych błędów, jak szalenie ostry wzrok naszych oponentów, którzy potrafili zobaczyć nas przez gęste krzaki oraz ściany oraz nagłe "ogłupienie" jednego z mini-bossów. Walka z nim polegała mniej więcej na chowaniu się za przeszkodami oraz sprawnym zmienianiu osłony gdy tamten zasypywał miejsce naszego ukrycia granatami. W międzyczasie trzeba było stawiać opór jego poplecznikom zalewającym mapę i flankującym nas. Taka zabawa trwała dość długo, aż do momentu, gdy  (przypadkiem) wbiegłem do budynku i wszedłem na piętro z którego nas wcześniej ostrzeliwano. Nadmienić trzeba, że mini-boss siedział w bliźniaczym budynku na drugim końcu lokacji. I nagle wszyscy zgłupieli. Żołnierze wroga podbiegali pod okna w których stałem, a ich przywódca dalej radośnie obrzucał okolice granatami likwidując swoich pracowników, nie raniąc mojego bohatera  W tym czasie ja spokojnie z karabinu wyborowego mogłem skutecznie zmniejszać jego pasek życia.

Gra jest warta polecenia, bo podejściem do zagadnień rozwoju postaci bije na głowę Mass Effect 2 i 3, gdzie już bardziej liczyła się zręczność niż zdolności naszego bohatera. Mnogość decyzji i wartki scenariusz nie pozawalają się przy niej nudzić. Czasem stylem rozgrywki przypomina Splinter Cell: Conviction, jednak Alpha Protocol jest "rasowym" CRPG.

Moja ocena to 4+/6. Jako plus trzeba zaliczyć system RPG i sposób w jaki można rozwinąć swoją postać. Ciekawy sposób hakowania komputerów w postaci mini-gry zręcznościowej oraz cała linia fabularna, która potrafi przykuć do komputera na długie godziny i trzymać w tym stanie do momentu, aż gra się skończy. A i tak później w myślach się do niej często wraca. Ogromny plus za fakt realnego wpływania na środowisko gry poprzez decyzje jakie podejmujemy. Oraz bardzo przyzwoity czas rozgrywki, co przy dzisiejszych tytułach mógłby dać materiału na kilka(naście) tytułów.
Minusy to, właśnie ów system RPG, do którego trzeba się przyzwyczaić. To nie jest gra w stylu Spec Ops: The Line, czy Gears of War, tutaj poza refleksem liczą się też współczynniki charakteryzujące naszego bohatera. Niestety przez to produkcja ta jest częściowo i niezasłużenie produktem niszowym. Taka sytuacja oraz pojawiające się błędy mogły wpłynąć na odbiór tego produktu.

W obecnej chwili w kilku sklepach internetowych, między innymi w Ultima.pl, tytuł ten jest dostępny za 9,99 zł, co jest ceną niewielką jak za rewelacyjną historię jaką dostajemy w zamian od firmy Sega.

Pozdrawiam i do następnego przeczytania.