środa, 28 sierpnia 2013

W poszukiwaniu czynnika M - Star Wars Jedi Knight: Dark Forces II [PC]

W poszukiwaniu czynnika M - czyli gry z klimatów Star Wars Mandaloriańskim okiem

I nastał czas na kolejny tekst na zlecenie  Manda'Yaim, czyli Polskiej Społeczności Mandalorian będący moim wkładem w Mandaloriańskie zestawieniem gier ze świata Star Wars. Tym razem zerkniemy na Star Wars Jedi Knight: Dark Forces II oraz dodatek Jedi Knight: Mysteries of the Sith wydane na PC, w celu odszukania tajemniczego czynnika M, czyli czynnika wpływającego na miodność i występowanie Mandalorian w grach. Zapraszam.

W poszukiwaniu prawdy.Jedi Knight: Dark Forces II jest, a jakże, kontynuacją rewelacyjnego Dark Forces. Ponownie przyszło nam się wcielić w Kyle'a Katarn'a. Tyle, że tym razem nie ganiamy jak chłopak na posyłki rozprawiając się samotnie z całymi zastępami Imperium, to znaczy ganiamy ale tym razem za własnymi sprawami. Co nie przeszkadza eksterminować naszych wrogów dziesiątkami. Kyle odbywa swoją podróż w poszukiwaniu śladów i prawdy na temat śmierci własnego ojca, jednocześnie odkrywając w sobie Moc i poznając tajniki władania mieczem świetlnym. Dodatek rozwijał fabułę o dalsze losy Kyle'a (między innymi ciekawy zwrot akcji w życiorysie naszego protagonisty) i oraz między innymi dawał nam możliwość zagrania Marą Jade.
Fabuła podstawowej wersji gry, będąc w rewelacyjny sposób odzwierciedlana w sekwencjach filmowych, potrafiła dość skutecznie przykuć na monitora na długie godziny. Natomiast dodatek nie tylko rozbudował linię fabularną ale wprowadził też kilka sympatycznych zwrotów akcji. Jednak największą zaletą była możliwość kolejnej konfrontacji z Bobą Fett'em (widocznie było mu mało po spotkaniu w Dark Forces), ale o tym później. Jedi Knight to przede wszystkim skok technologiczny w stosunku do Dark Forces. Przesiadka na nowy silnik (o ciekawej nazwie: Sith) w 1997 roku robiła naprawdę piorunujące wrażenie. Pełne 3D oferowane przez tytuł zachwycało, szczególnie po wsparciu akceleratorów grafiki, które dawały możliwość rozmycia tekstur i wzbogacenia efektów świetlnych. Rozbudowano również arsenał, nie tylko o miecz świetlny, ale również o możliwość korzystania z Mocy. Co dawało dość ciekawe efekty, jak rozbrojenie przeciwnika i wyłożenie mu naszych argumentów mieczem świetlnym lub blasterem. Dynamiczna walka dystansowa oraz możliwość walki mieczem świetlnym w połączeniu z naprawdę wciągającą historię stworzyło mieszankę, która zagwarantowała naprawdę tytuł z górnej półki zdobywający szturmem uznanie graczy.
Czas jednak nie obszedł się z grą łaskawie. Nie wiem jak to jest ale tytułu, które w przeszłości szarpnąwszy się na obsługę 3D w obecnych czasach wyglądają co najmniej ubogo. Animacja walki, zwłaszcza z perspektywy trzeciej osoby (to też było nowością w serii) wygląda obecnie dość siermiężnie i może sprawić, że współcześnie wielu graczy odbije się od kanciastych modeli szturmowców. Jednak pomimo ubogiej (obecnie) szaty graficznej warto rzucić okiem na Jedi Knight wraz z dodatkiem, bo scenariusz jest rewelacyjny i trzyma poziom, którego dawno nie widziałem w grach akcji. 

Czynnik M w 3D.Pomimo genialnej linii fabularnej oraz rozwiązań technicznych, które wówczas wywoływały u graczy euforyczne reakcje, gra ma naprawdę malutkie nasycenie czynnikiem M. Dlaczego? No fakt, mamy tu grę, którą możemy przechodzić jako typowy FPS akcji pozostawiając za sobą zgliszcza. Ale nie jest to już ten sam najemnik, z którym mieliśmy okazję pokonywać kolejne poziomy Dark Forces. Kyle Katarn się zmienił i cała konwencja gry również. Teraz mamy początkującego Rycerza Jedi. A wspomniany Boba Fett faktycznie występuje, ale w sekretnym poziomie (i to dopiero w  Mysteries of the Sith), który mamy okazję przechodzić jako ... Luke Skywalker. Poziom ten rozgrywa się na Bespin i skupia się na odwzorowaniu znanej z filmu sekwencji pojedynku z Vaderem. A Boba... no cóż pojawia się przy okazji. Mando-metr raczej nie szalał z entuzjazmu, ot zwyczajnie zarejestrował fakt pojawienia się modelu postaci. A szkoda. 
Podsumowanie.Star Wars Jedi Knight: Dark Forces II oraz Mysteries of the Sith to naprawdę świetne tytuły, które gdy tylko zwalczymy awersję do kanciatych obiektów (oraz problemy występujące w wersji dostępnej w usłudze Steam), potrafią zapewnić wiele godzin rozrywki. Oferując scenariusz który mógłby się stać kanwą do nakręcenia całkiem dobrego filmu. I mimo to, że Mandalorianin raczej nie znajdzie dla siebie tu za dużo (a jak znajdzie to go rozczaruje), to jednak warto pokusić się o zagranie w ten tytuł. Bo naprawdę warto.
Gra posiada unikalny klimat, który jest przepięknie wzbogacony wstawkami filmowymi. Zresztą ciekawostką jest to, że sceny te były pierwszymi jakie nakręcono od czasów Powrotu Jedi i to nim rozpoczęto zdjęcia do Mrocznego Widma

A już wkrótce kolejny tekst z serii: "W poszukiwaniu czynnika M... "

Pozdrawiam i do następnego przeczytania

wtorek, 27 sierpnia 2013

PlayStation Plus Wrzesień - RZUT (Rad)OKIEM na nowości w usłudze SONY.

Już jutro, czyli 28 dnia sierpnia anno Domini 2013 na PlayStation Plus pojawią się kolejne nowości dla subskrybentów usługi. Tym razem delikatny prztyczek w nos w stronę usługi Xbox Live. Tam gracze otrzymali Assassin's Creed II, a za to SONY sprezentowało:

- Assassin’s Creed III (PS3)
- The Jak and Daxter Trilogy (PS3)
- Stealth Inc: A Clone In The Dark (PS3)
- Urban Trial Freestyle (PSV)
- New Little King’s Story (PSV)


Szczerze to AC3 udało mi się już zakupić wcześniej wraz z dodatkami za około 100 zł, zatem umiarkowanie podchodzę do tych rewelacji i argumentów w wojnie korporacyjnej. Za to Jak and Daxter oraz New Little King's Story przykuły moją uwagę i kilka chwil mam zamiar im poświęcić. 

A wy znajdujecie tam coś dla siebie? 

Pozdrawiam i do następnego przeczytania. 

piątek, 23 sierpnia 2013

W poszukiwaniu czynnika M - Star Wars Dark Forces [PC]

W poszukiwaniu czynnika M - czyli gry z klimatów Star Wars Mandaloriańskim okiem

Witam w kolejnym artykule stworzonym na zlecenie  Manda'Yaim, czyli Polskiej Społeczności Mandalorian będącym czymś co w przyszłości stanie swoistym zestawieniem gier ze świata Star Wars. Tym razem zgłębimy tajniki Star Wars: Dark Forces wydanej na PC, celem odszukania tajemniczego czynnika M, który jak wiadomo pozwala wyłowić w morzu cyfrowej tytuły dla twardzieli rodem z odległej galaktyki. Zapraszam.

Żywot najemnika. 
Star Wars Dark Forces to gra wydana w 1995 roku na PC działająca jeszcze w DOSie. Tytuł swoją konstrukcją oraz silnikiem graficznym (Dark Forces śmigał na silniku nazwanym Jedi, który bardzo przypominał użyty w Duke Nukem 3D silnik Bulid)przypominał inną grę wydaną w tamtym czasie i znaną jako prekursora gier FPS - Doom'a. jednak w przeciwieństwie do wspomnianego tytułu oferował dość ciekawy scenariusz osadzony w świecie Gwiezdnych wojen oraz nietuzinkowego bohatera jakim był Kyle Katarn - najemnik, a później Mistrz Jedi zasiadający w Radzie Jedi odbudowanego przez Luke'a Skywalker'a Zakonu. To własnie dzięki serii Dark Forces mogliśmy poznać losy tego bohatera. Tak, dobrze przeczytaliście serii, bo gra okazała się na tyle dobra, że powstały jej kontynuacje (które oczywiście Wam przybliżę).
Gra wrzuca nas w czas wojny domowej pomiędzy siłami Rebelii, a Imperium. Nasz bohater ostaje wynajęty przez Sojusz Rebelii by wykraść... plany Gwiazdy Śmierci. I na tym właśnie polega nasza pierwsza misja w świecie gry. W czasie tej misji nie tylko poznajemy naszego bohatera, ale metody jakich używa do negocjacji z Imperialnymi sługusami. Kyle jako najemnik, który za kredyty wspiera swoimi umiejętnościami Sojusz Rebelii ma dość bujną przeszłość. Od kariery oficera Imperium odciągnęła go śmierć rodziców spowodowana przez niedoszłych imperialnych współpracowników. Został zatem najemnikiem ( tajemniczy czynnik M delikatnie zaczyna się pojawiać, ale...) współpracującym z zemsty dla Rebelii. I tyle. Tak zawiązuje się akcja, która stawia naszego protagonistę naprzeciw nowej broni Imperium - projektowi Dark Trooper.
Gra jest bardzo klasycznym shooterem, faktycznie kojarzącym się z Doom'em. Jednak technicznie jest bardziej zaawansowana od swojego prekursora i zwyczajnie lepsza. Ma linię fabularną (i to całkiem niezłą) oraz rozwiązania o których grający w Doom'a mógł pomarzyć (jak choćby mgła generowana przez silnik). Dark Forces wprowadziła kilka rozwiązań, które w tamtych czasach były novum w świecie gier. Między innymi mój ulubiony drobiazg, jak broń umieszczona lekko pod skosem z prawej strony, a nie na środku ekranu. Ale przede wszystkim ma naprawdę fajny i wciągający scenariusz (w późniejszych latach grając w Final Fantasy VII zauważałem bardzo duże zbieżności między postacią Cloud'a i Kyle'a - czyżby przypadek?).
Nasycenie czynnikiem M.
A ile w tej grze jest zabawy dla prawdziwych Mandaloriańskich wojowników? Pomijając techniczny majstersztyk połowy lat 90-tych, który nie tylko zdobył uznanie wśród prasy branżowej ale i graczy gra prezentowała naprawdę trudną i wymagająca rozgrywkę. Nie było tu miejsca dla leszczy kryjących się po kątach by zregenerować sobie pasek "życia". Zasady były proste my i oni, a jako poparcie naszej wyższości blaster E-11. Miłym akcentem było spotkanie z Bobą Fett'em. Fakt przebiegało ono w mało radosnej atmosferze, ale można było się wymienić kilkoma celnymi strzałami oraz pokazać sobie skuteczność różnych rodzajów blasterów. Zatem poza spotkaniem z ikoniczną postacią Boby Fett'a oraz wcielenia się w postać twardego najemnika niewiele tu akcentów typowo mandaloriańskich. Jednak sama gra jest sporym wyzwaniem, zwłaszcza we współczesnej dobie skryptów oraz ogólnego upraszczania gier co powinno cieszyć wojowników rządnych wyzwań.
Podsumowanie. 
Gra dla mnie to pozycja obowiązkowa na dysku, zwłaszcza, że w obecnej chwili dostępna jest w dystrybucji cyfrowej za przysłowiowe grosze. Naprawdę warto popatrzyć na nią przychylnym okiem, bo tytuł niestety zestarzał się okrutnie i kanciastością tekstur może kłuć w oczy. Przede wszystkim jest to genialna historia, która pokazuje nam jak to rozpoczęła się droga Kyle'a od najemnika do Mistrza Jedi. Bo Dark Forces to dopiero początek, a historia jest długa i zajmująca. Do zobaczenia zatem w Star Wars Jedi Knight: Dark Forces 2.

Star Wars Dark Forces pomimo swych lat i widocznej kanciastości jest dla mnie nie tylko sentymentalna podróżną do czasów mej wczesnej młodości, ale przede wszystkim szansą na zagranie w rewelacyjna grę, która zestarzała się graficznie, ale klimat pozostał.

Pozdrawiam i do następnego przeczytania.

środa, 21 sierpnia 2013

"Pod kopułą" - Stephen King - Biblioteka Krainy

Wybaczcie moje milczenie na blogu ostatnimi czasy. Gdy przeczytacie poniższy tekst zrozumiecie co mnie tak skutecznie odciągnęło od klawiatury.
Zazwyczaj tak mam, ze na wakacje wybieram sobie jakąś grę (RPG lub przygodową) oraz książkę w podobnym klimacie. W tym roku urlop spędziłem na radosnym pokrywaniu okien naszego domostwa farbą (co wiązało się czasem z nielichym upojeniem oparami)  przerywanym drobnymi wycieczkami z rodzinką. Poza pracą i przyjemnym spędzaniem czasu z małżonką i córką nadrabiałem zaległości w Star Wars The Old Republic, poznawałem uroki Pustkowi w Fallout 3 oraz... odwiedziłem Chester's Mill w Maine.

O książce "Pod kopułą" Stephena Kinga usłyszałem kilka lat temu, gdy to miałem okazję współpracować z jednym z hipermarketów w moim mieście. Wtedy to uwagę przykuło ogromne pudło wypełnione tym tytułem i dość ciekawa reklama promująca książkę. Był to stolik z kopułą pod którą leżała książka. Z racji tego, że z prozą Kinga byłem raczej na bakier (jakoś tak zawsze twórczość tego pana kojarzyła mi się z horrorami, które zwykłem omijać) tytuł ten pomimo mojego wstępnego zainteresowania ominąłem. Aż do teraz.
Może dziwnie, ale bodźcem do przeczytania tej książki dla mnie było powstanie serialu "Under the dome" produkcji Stephena Kinga i Stephena Spielberga. Po obejrzeniu pierwszego odcinka stwierdziłem, że MUSZĘ przeczytać tą pozycję.

Książka bardzo miło mnie zaskoczyła. Po pierwsze przykuła mnie do lektury od pierwszych stron (o ile można mówić o stronach w przypadku wydania elektronicznego) i nie wiem czy to jest typowy dla autora zabieg, ale narracja prowadzona jest w naprawdę fajny sposób. Wyjątkowo spodobały mi się motywy, gdy autor bawiąc się w przewodnika oprowadza czytelnika po wykreowanym przez siebie świecie. Miałem wrażenie nie tylko bycia biernym obserwatorem ale uczestnikiem wydarzeń. Również opisanie akcji z perspektywy psa przypadło mi do gustu jako ciekawy zabieg wpływający na nawiązanie większego kontaktu z czytelnikiem. Po drugie serial jest jedynie na motywach książki, co widać już po pierwszym odcinku i jak sam King stwierdził, ma on za zadanie zaskoczyć nie tylko widzów, ale i fanów książki. I zaskakuje, bo część bohaterów serialu ginie w innych okolicznościach lub przeżywa albo zwyczajnie łącza cechy kilku postaci znanych z książki.

A jaka jest sama książka "Pod kopułą"? W moim odczuciu - zwyczajnie świetna. Niech świadczy o tym fakt, że snułem się po domu wpatrzony w mojego PocketBook'a. Nawet Laures zauważyła, że jakoś słabiej reaguję na bodźce zewnętrze. Udało mi się nawet kilka razy przypalić posiłek (mam to po mamie, ona też jak czytała dobrą książkę można było zapomnieć o obiedzie) z czego akurat za dumny nie jestem.
Klimat powieści jest ciężki i duszny jak atmosfera po kopułą. I potrafi się udzielić czytelnikowi. Czasem zwyczajnie byłem wdzięczny gdy odkładałem książkę i mogłem wrócić do swojej rzeczywistości.
Tajemnicą nie jest, że akcja zawiązuje się, gdy pewne miasteczko, dokładnie Chester's Mill zostaje odcięte od świata zewnętrznego za sprawą tajemniczej i niezniszczalnej kopuły. Wydarzenie to staje się tłem do wydarzeń które wstrząsają tym małym miasteczkiem. Książka w rewelacyjny sposób pokazuje jak w takiej sytuacji mogą zachować się ludzie. Smutne jest to, że dążenie do władzy, powiększania wpływów, czy zwykła potrzeba i chęć upodlenia drugiego człowieka jest cechą dominującą u ludzi, którzy zostali pozostawieni sami sobie. Wczytując się w "Pod kopułą" miałem wrażenie, że widzę czołowych naszych polityków, którzy w adekwatnej sytuacji zapewne starali by się doprowadzić do podobnych wydarzeń, które miałby za zadanie utrwalenie ich pozycji.
Książka jest mroczna, klimat ciężki, a narracja dla mnie idealnie podkreśla te walory powieści.

W czasie wdrażania się w fabułę miałem kilka momentów w których wręcz zakrzyknąłem "O kur....!" i to właśnie wtedy "Pod kopułą" kupiła mnie całego. Mało która książka, którą w życiu czytałem tak mnie zassała. Jeżeli King pisze wszystkie swoje powieści w takim stylu, chyba będę się musiał przeprosić z jego twórczością. Tak przyznam się szczerze już zerkam łakomie na "Bastion" jego pióra.

"Pod kopułą" polecam całym swoim sercem. Książka pomimo, że może być przewidywalna potrafi zaskoczyć, a przede wszystkim przykuwa do siebie i z trudem można się od niej oderwać. Akcja jest wartka, pogmatwana, potrafi wywołać skrajne emocje (od wzruszenia do złości na bohaterów) czyli taka jak lubię w powieści. Czas spędzony przy tej lekturze był dobrze zainwestowany i polecam tą książkę każdemu!

Pozdrawiam i do następnego przeczytania.  

środa, 14 sierpnia 2013

Wiedźmin 3: Dziki Gon... po mojemu.


Nie będzie to kolejny wpis w stylu, kto szybciej i jak najwcześniej pochwali się tym, że widział trailer Wiedźmina 3: Dziki Gon. Bo już tym się zajęły serwisy branżowe :P

Na mnie trailer zrobił naprawdę piorunujące wrażenie. Ale ja zwyczajnie uwielbiam CD Projekt RED i Wiedźmina. Pierwszą część mamy w wersji kolekcjonerskiej (i pomimo sporego niesmaku jaki pojawił się podczas wysyłania edycji kolekcjonerskiej - otrzymywaliśmy ją na raty), drugą w wersji premierowej (problemy z zamówieniem przy częsci pierwszej w głównej mierze zadecydowały, że nie kupowaliśmy Wiedźmina 2 EK).
Przy premierze trzeciej obiecywałem sobie, że zakupimy ją z Laures gdy potanieje. Ale jak widzę tą zapowiedź wiem jedno. Wiedźmin 3: Dziki Gon to gra, która zasługuje by kupić ją w wersji premierowej. I tak, zakupię ją w preorderze jak tylko ujawnią cenę.

Teraz pozostaje czekać ciesząc swoje oczy grafikami oraz tym przecudnym i mrocznym trailerem.



Pozdrawiam i do następnego przeczytania.

piątek, 9 sierpnia 2013

Neverwinter - Moim zdaniem, czyli Radoka subiektywna recenzja.

Neverwinter Nights to RPG wręcz kultowe. To gra, dzięki której odkryłem urok gry z innymi ludźmi w sesje aranżowane na serwerach tworzonych przez innych graczy. Może nie był to duchowy spadkobierca Baldur's Gate, ale i tak gra miała swój urok. Podobnie zresztą jak kontynuacja i dodatki. Dlatego pytam się do ciężkiej cholery, kto i dlaczego pozwolił na wydanie gry Neverwinter??

Pierwotnie Neverwinter Nights umieszczone było w świecie wygenerowanym w świecie D&D ( i chyba najbardziej popularnym) Forgotten Realms. Masa książek i charakterystycznych bohaterów oraz kilka gier w rewelacyjny sposób rozbudowało to Uniwersum. Jakież było moje zdziwienie gdy ujrzałem logo Neverwinter - gry MMO mającej aspirację czerpać całymi garściami z dobrych wspomnień graczy. Otóż produkcja Cryptic Studio oznaczona jest logiem Dungeons and Dragons przed właściwym tytułem. Co poza chwytem marketingowym jest wprowadzeniem klienta w błąd. Bo poza typowymi rasami oraz lokacjami nie ma z D&D nic wspólnego. Mechanika gry jest uproszczona do maksimum i ogranicza się do stworzenia postaci. Prowadzenie walki i wszelkie używanie umiejętności ogranicza do rozwiązań czysto zręcznościowych. Może i to ma swoje zalety dla niektórych odbiorców ale osoby oczekujące gry RPG dostają zmodyfikowany silnik znany Star Trek Online sprowadzający się do klikania myszką i używania Q i E. Gra jest obdarta z magii i otoczki tysiąca statystyk oraz opisywanych rzutów generowanych przez silnik gry. Tu, czy łucznik trafi w cel na początkowych poziomach zależne jest od zręczności, a nie od wartości punktowych danej umiejętności.

No dobrze, ale gry RPG nie tworzy tylko mechanika i system. To również scenariusz. Fabuła, która powinna gracza omotać i wciągnąć w kolejne meandry zawiłej historii która przeprowadzi go od zera do bohatera. A tu... ktoś atakuje Neverwinter. Widzimy ładny filmik (z polskim udźwiękowieniem - co jest zdecydowanie plusem) i zaczynamy zabawę w przedzieranie się przez planszę. Miałkość początkowych epizodów jest jedną z przyczyn dla których nie uświadczycie tutaj screenów... zwyczajnie za krótko grałem (lub za szybko mnie gra znudziła) bym cokolwiek "napstrykał" w czasie gry. Zresztą moje boje z interfejsem, który po przełożeniu na nasz język zwyczajnie zawiera błędy rzeczowe, usiane były takim słownictwem, że nie śmiem go powtarzać. Laures mi świadkiem, że szewc by się nauczył kilku nowych przekleństw.

Oprawa graficzna tez nie zachwyca. Bo też nic nowego nie oferuje. Neverwinter stworzono w oparciu o lekko zmodyfikowany silnik na którym chodził Star Trek Online. Pojawiają się kilka rozwiązań nie obecnych w STO, jak choć by błyszcząca kreska "rysująca" na gruncie drogę do następnej fazy naszego obecnego zadania. Dzięki temu gracz może już całkowicie wyłączyć proces myślenia, bo gra za rączkę prowadzi go do kolejnego miejsca gdzie będzie mógł sobie poklikać na kolejnych potworach... ech. A skoro już przy walce jesteśmy, to ta może się podobać, bo używając tak prostej mechaniki można czasem wyprowadzić kilka ciekawych kombinacji, które nie tylko efektownie wyglądają ale i zadają konkretne obrażenia. Jednak, nie takiej walki oczekuję po RPG nawet będącego MMO.

Gra mnie rozczarowała. Od początku nie byłem wielkim fanem tej produkcji. Nawet pierwsza prezentacja tej gry nie nastawiła mnie do niej pozytywnie. Obawiałem się, że ta gra będzie niczym innym jak próbą sprzedania czegoś graczom bazując na ich sentymencie. I niestety w moim odczuciu tak jest. Pomimo tego, że jest to gra "free-to-play" niestety cierpli na syndrom "pay-to-win". A ceny w sklepie gry są zawrotne. Chcesz pograć Drowem (czyli jedną z ras elfów)? Proszę bardzo, ale zapłać 190 euro za pakiet "Bohatera Północy". Neverwinter jest średniakiem w swojej klasie, którego ratuje jedynie opcja Foundry (w polskiej wersji zwana chyba Kuźnią), która daje możliwość pograć w przygody stworzone przez innych graczy. Ale nawet to nie jest jakąś szczególną nowością, bo w Star Trek Online mechanizm ten działał moim zdaniem lepiej.

Neverwinter oceniam bardzo kiepsko. Na plus mogę zaliczyć jedynie znane z D&D lokacje oraz film wprowadzający. Muzyka też wpada w ucho, ale nie zatrzymuje się w nim za długo. Plus to też efektowna walka. Jednak minusem w walce jest jej uproszczenie. Zresztą cała gra jest do granic absurdu uproszczona. Szczątkowa mechanika D&D, przewodnik w postaci skrzącej się linii (która i tak potrafi zniknąć bez większego powodu), walka na poziomie obsługi cepa. Fabuła, której nie ma!  

Dla mnie 2/6. Dlaczego tak ostro? Bo nie lubię, gdy ktoś stara się wykorzystywać sentyment w tak niecny sposób. W Neverwinter zagrałem, tylko dlatego, że mailem dostałem informację o polonizacji tytułu. Ale bardzo szybko się od gry odbiłem i z ulgą usunąłem ją z dysku. Wracam do klasyka. Neverwinter Nights, przybywam!

Jedna z grafik promująca grę.
Zawartość dostępna po zapłaceniu 190 euro. 

Pozdrawiam i do następnego przeczytania.

środa, 7 sierpnia 2013

Fallout 3 Game of the Year Edition - Reaktywacja !

Tak jest Moi Drodzy, Fallout 3 już działa i to JAK działa. CENEGA stanęła na wysokości zadania. Po moim listowym zgłoszeniu problemu (oraz telefonicznym wylewaniu swoich żalów) otrzymałem e-mailem odpowiedź razem z przeprosinami od strony wydawcy i linkiem kierującym do tajnych zasobów CENEGI, gdzie to znajduje się No-DVD Patch, podpisany jako łatka naprawcza.

Z jednej strony, przykre, że za około 70 zł dostajemy produkt posiadający błędy wywołane przez zabezpieczenia. Z drugiej jednak strony brawa dla wydawcy za okazanie pomocy i wsparcie dla klienta.

Każdy jednak problem jaki pojawił się podczas instalacji i uruchomienia gry został zatarty przez to co nas spotyka i co tytuł oferuje. Nie jest to klasyczny Fallout z rzutem izometrycznym. To zupełnie nowe podejście do tego RPG'a. Ale mnie się podoba. Zresztą przysiadłem "na chwilę" by zrobić kilka "fotek" w grze... odessałem się po dwóch godzinach by napisać te słowa. Fallout 3 mnie zaczarował.





 Pozdrawiam i do następnego przeczytania.

A poniżej drobna zapowiedź tego co niedługo pojawi się w Krainie:
Podstawowa gra wygląda smakowicie, ale te dodatki genialnie rozbudowały cały system o jeszcze dwie frakcje :D

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Fallout 3 Game of the Year Edition - gorzkie żale...

Wakacje to taki wesoły czas, w którym możemy sobie poleżeć bykiem i leniwie poklikać w klawiaturę, czasem popijając przez słomkę zimny napój... no chyba, że pracujecie i ostatni czas przed waszym wypracowanym urlopem (dwa szalone tygodnie) przełożony organizuje wam wypełniając 8 godzin pracy po brzegi i zmusza was prawie cały czas do przesiadywania w biurze, którego okna od 12:00 są atakowane przez napastliwe promienie słoneczne. Nie to bym narzekał... gdybym narzekał wspomniałbym jeszcze o zepsutym firmowym komputerze, który ostatecznie wymieniony ma prawie każdy komponent z wyjątkiem dysku i obudowy...
No ale urlop wreszcie mam i z tej okazji prawie dokonałem zbrodni wymuszenia na koledze i jego instynkcie gracza-zbieracza i odkupiłem zdublowanego Fallout'a 3 GOTY od Premium Games z CENEGI. I tak oto zaczęła się moja przygoda i to nie w świecie postapokaliptycznej zagłady, a w relacjach CENEGA-klient-serwis-gra.

Jakim cudem gra wydana na naszym rynku została zaopatrzona w taki system zabezpieczeń, że nie mam szans odpalić jej jako uczciwy klient (fakt odkupiłem grę od znajomego, ale była ona nawet zafoliowana!).
Problemy pojawiają się już podczas instalacji Fallout 3. Użycie firmowego instalatora zostaje powstrzymane przez program weryfikujący legalność płyty. Spoko, obszedłem to używając bezpośrednio pliku setup.exe na płycie. Po zainstalowaniu gry, dodatków i ponownym uruchomieniu komputera podszedłem pierwszy raz do odpalenia gry Fallout 3. Niestety, program zakwestionował oryginalność moich płyt.

Po kilku próbach, poszukałem pomocy na stronie CENEGI. Jednym z rozwiązań było zainstalowanie kilku programów do usuwania wpisów z rejestru. To też nie pomogło. Zatem wygenerowałem raport o błędach, porobiłem zdjęcia by udowodnić, że faktycznie ta gra u mnie leży na biurku i posłałem list do Centrum Obsługi Klienta z ramienia CENEGI. Profilaktycznie też tam dziś zadzwoniłem.
I tu by się w zasadzie moja tytaniczna walka mogła się zakończyć i przerodzić się w radosne oczekiwanie na link z patchem ratującym całą sytuacje gdyby nie fakt, ze w rozdrażnieniu kliknąłem ...uninstall game.

Po rozmowie telefonicznej uprzejmy Pan z serwisu poinformował mnie, że muszę się uzbroić w cierpliwość i czekać na wysłanie maila. Ponowna instalacja okazała się zdecydowanie trudniejsza bo gra zostawiał po sobie ślad, którego nie był wstanie usunąć żaden znany mi program do czyszczenia rejestru (nie wspominam o ręcznym usuwaniu wpisów) ... dopiero interwencja nadwornego informatyka Krainy i przywrócenie systemu z wczoraj pomogło.

Teraz grzecznie siedzę i czekam na patch od CENEGI. Może uda mi się w czasie urlopu odpalić Fallout 3. Bo to ponoć fajna gra jest.

Pozdrawiam i do następnego przeczytania.