środa, 5 lutego 2014

W poszukiwaniu czynnika M - Star Wars: Battlefront [PC]

I oto przed nami kolejny tekst dotyczący gier ze świat Star Wars. Dziś gra, która starała się pokazać Uniwersum Gwiezdnych Wojen z innego punktu widzenia, czyli genialny Battlefield... przepraszam, Battlefront w wersji na PC. Oczywiście opis ten powstał na zlecenie Manda'Yaim, czyli Polskiej Społeczności Mandalorian. Zapraszam.

Star Wars: Battlefront (złośliwie nazywane Star Wars: Battlefield - nie bez przyczyny zresztą) miało swoją premierę pod koniec roku 2004 na wiodące w ówczesnym czasie platformy. I jak dla mnie kupiło moje malutkie serduszko gracza od samego początku. NARESZCIE mogłem zagrać tymi "złymi" w białych pancerzach i dziesiątkować renegatów próbujących się oprzeć nieprzejednanej woli Imperatora w myśl fałszywej ideologii Starej republiki opartej o wyimaginowane poczucie wolności. A co! Mało tego, jakby Imperium mnie wcieliło w swoje szeregi to byle chłoptaś z jakiejś zapiaszczonej planety by mógł co najwyżej odganiać swoją farmę od Jawów, a nie Imperium obalać.
Nie było machanie świecącymi kijami od szczotek, była czysta kwintesencja potyczki ograniczonej do starć dwóch armii. I powiem Wam, że takie ukazanie Star Wars było genialne. 
Klon klona klonem pogania.Star Wars: Battlefront to wręcz kalka Battlefield'a. Co wręcz wyszło grze na dobre, bo korzystała i uczyła się od najlepszego przedstawiciela gatunku strzelanin po sieci w tamtym czasie(z góry przepraszam fanów Counter Strike'a -ale to ten typ rozgrywki był bliższy memu sercu ;) ) . Bo właśnie to była kwintesencja tej gry - potyczki sieciowe. fakt istniała opcja gry dla pojedynczego gracza. Jednak składała się ona z szeregu misji, mniej lub bardziej związanych z fabułą filmów lub walce z botami  celem poznania map ( co w porównaniu do obecnych tego typu gier i tak jest bardzo dużo jak dla samotnej rozgrywki).
Ciekawa konstrukcja map oraz zrównoważone klasy dawały naprawdę sporo radości. Można było (w przypadku mapy: Bespin - Platforms) nawet skorzystać z latających pojazdów jak X-Wing, czy Tie-Fighter lub wspierać naszych kolegów pilotów z poziomu gruntu ostrzeliwując wroga z dział stacjonarnych lub rakietami. Od czasu do czasu, na niektórych mapach pojawiał się jakiś bohater, który był raczej wsparciem niż grywalną postacią.
Klasy postaci, niezależnie od strony konfliktu skupiały się wokół: Żołnierza podstawowego (takie mięso armatnie z balsterem w ręku), Żołnierza z ciężką bronią (zazwyczaj była to jakaś rakietnica), Inżyniera (pełniącego ogólną rolę wsparcia sypiącego na około apteczkami i amunicją oraz  naprawiającego co się da - występującego w wariacji pilota), Snajpera (nazwa dość wymowna co do roli jaką pełni na polu bitwy) oraz Jednostki specjalnej (zazwyczaj dość mobilnej, jednak wyposażonej w ograniczenia dotyczące np. broni i jej skuteczności). W zależności od upodobań do stylu gry można było sobie dobrać klasę swojego wojaka. Tak teraz jak i w 2004 roku podział takie nie był niczym odkrywczym, był dobrym wykorzystaniem utartych schematów. 
Świat widziany oczami szturmowca.Graficznie gra dziś nie powala, jednak w 2004 roku Star Wars: Battlefront wyglądał bardzo dobrze. Zresztą do tej pory z sentymentem wspominam wielogodzinne bitwy, bo były one bardzo efektowne oraz nasycone klimatem i robiły ogromne wrażenie. Bitwa na Hoth, czy pojedynek na Bespin potrafiły rozbudzić wyobraźnię.
Samo nagłośnienie zasługuje na wyróżnienie, ale co się dziwić skoro to gra ze stajni LucasAtrs, co na dzień dobry gwarantuje wręcz orgastyczne odczucia audio. Fani Gwiezdnych Wojen, a zwłaszcza muzycznej strony Mocy znajdą w grze wiele miłych dla ucha motywów.
Ciekawostką były fragmenty filmów pojawiające się pomiędzy misjami w scenariuszu dla jednego gracza.
Pod kątem grafiki i oprawy muzycznej gra może dziś nie zachwyca (zdecydowanie lepiej prezentuje się druga część serii), ale ma swój urok.  
Czynnik M.I tu pojawia się dość ciekawa sytuacja. Gdyż z jednej strony nie uświadczymy tu ani Boby lub Jango Fett'a, ale pojawia się przecież cała frakcja Wielkiej Armii Republiki, która to była przecież genetycznymi klonami Jango (jak wszyscy wiemy - prawda?), a w związku z tym mamy też niemały udział Temuera Morrisona (Honorowego członka Manda'Yaim), który całej armii podłożył swój głos.
Zresztą sama rozgrywka w moim mniemaniu sprzyja iście Mandaloriańskim zadaniom. Bo jak wcześniej wspomniałem Star Wars: Battlefront obfituje walkę kontaktową, czyli kwintesencję wojny między kluczowymi frakcjami całej filmowej Sagi. A przecież to Mandalorianie robią najlepiej - walczą.  
Podsumowanie. Gra warta jest uwagi. Choć obecnie raczej pozostają nam jedynie potyczki po serwerach lokalnych lub z botami, bo chyba oficjalne wsparcie dla tego tytułu już dawno przestało istnieć. A powalczyć mamy gdzie bo do dyspozycji graczy jest 17 map, dobrze zaprojektowanych i posiadających masę filmowych smaczków. Sentymentalnie gra potrafi uwieść na długie godziny nawet teraz. Mandaloriaśnko, poza klonami i Temuerą Morrisonem oraz sposobem samej rozgrywki jest umiarkowanie.  
Od czasu kiedy pierwszy raz zagrałem w ten tytuł minęło naprawdę wiele czasu. A najciekawsze jest, że do tej gry nadal mam ogromny sentyment i czasem łapię się, że niektóre tytuły współczesne zwyczajnie porównuję do Battlefront'a. No cóż, może to magia sentymentu, ale tytuł ten w prywatnym moim rankingu strzelanin stoi na bardzo wysokiej i mocnej pozycji.

Pozdrawiam i do następnego przeczytania.

3 komentarze:

  1. Z tej gry mam ciekawe wspomnienia. Kolega, niespecjalny gracz, ale maniak Gwiezdnych Wojen, gdy tylko odkrył Battlefronta to grał w niego nałogowo i wprost nie mógł się oderwać. "Wyleczyłem" go z tego dopiero, gdy pożyczyłem mu... KotORa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm... ciekawa kuracja odwykowa. A tak się zapytam co go od KotOR'a oderwało? Czyżby kontynuacja? ;) ja jak bakcyla Gwiezdnych Wojen połknąłem to do dziś dnia mnie trzyma... Będzie to z 25 lat :P

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja z kolei tytuł zapamiętałem przez kosmiczne lagi, spowodowane moim tragicznym (wtedy) łączem internetowym. :D Ale cóż - wspomnienia są? Są!

    OdpowiedzUsuń