wtorek, 2 października 2012

W poszukiwaniu czynnika M - czyli gry z klimatów Star Wars Mandaloriańskim okiem

Dziś troszkę inaczej. Przygotowania do postawienia nowego systemu dość skutecznie blokują mi możliwość protestowania kilku produktów do serii "Gry za grosze" (zwyczajnie się nie opłaca ich instalować i ściągać wszystkich patchy zwłaszcza, że za chwilę i tak czeka mnie czyszczenie dysku), dlatego też jako ciekawostkę chciałbym wrzucić jeden tekstów, który powstał na zamówienie Polskiej Społeczności Mandalorian - Manda'yaim. Teksty opisujące moje poszukiwania owego tajemniczego Czynnika M (tu by się przydało echo w stylu wejściówki pamiętnych "Pigs in Space") skupiają się głównie na doszukiwaniu się postaci, nawiązań lub smaczków nawiązujących do Mandalorian. A kim są w zasadzie Mandalorianie? Pamiętacie Bobę Fett i Jango Fetta z Gwiezdnych Wojen? Tak? To podstawy już macie. Mandaloriańscy wojownicy zasłynęli jako najemni żołnierze oraz łowcy nagród w uniwersum Star Wars. Po więcej informacji zapraszam na stronę Manda'Yaim.
A teraz kilka słów o grze "Star Wars: The Force Unleashed 2":

"Opis dotyczy wersji gry na konsolę PlayStation 3 bez zakupionych dodatków, czyli takiej jaka dostępna była w dniu premiery na półkach sklepowych.

Czym jest TFU 2? Jest kontynuacją rewelacyjnej gry ze stajni Lucasarts. Jest też grą pełną sprzeczności, która ostatecznie może rozczarować graczy i wiernych fanów Gwiezdnych Wojen, a której pojawienie się na rynku sprawiło „zarżnięcie” serii TFU przez producentów.

Przygotowując się do napisania tych kilku słów mających opisać grę oraz uwypuklić kilka motywów związanych z Mandalorianami postanowiłem ponownie odpalić tytuł. Zasiadłem wygodnie w fotelu, włączyłem telewizor, konsolę, odpaliłem grę i zerknąłem na pudełko. Piękna grafika na okładce cieszy oko, zresztą samo wydanie nie odbiega niczym od standardów. Cała otoczka marketingowa była rozmyślnie zaplanowana, traliery, grafiki, tapety na pulpity oraz ta sławetna i kontrowersyjna grafika z Bobą Fettem wbitym w podłogę z podpisem „Wyzwól Moc”. Wszystko było jak najpiękniejszy sen i wróżba hitu oraz kontynuatora rewelacyjnego TFU. Sen się skończył i moje oczekiwania również, gdy odpaliłem tytuł. I go po raz kolejny ukończyłem. Fajna grafika, płynna animacja, Galen Marek z drugą „świetlówką” przebijający się przez hordy Stormtrooperów. Ale coś tu było nie tak, jak powinno.

Historia. Znając kanoniczne zakończenie pierwszej części gry, niespodziewanie dostajemy naszego bohatera całego i zdrowego … no przynajmniej fizycznie. Okazuje się, że mamy do czynienia z wybrakowanym produktem technologii z Kamino, który posiada pamięć bohatera TFU i goni za swoją „Małgorzatą” w dłoniach miast żółtych kwiatów trzymając dwa miecze świetlne (złośliwi mówią, że trzecia część nie powstała, bo główny bohater nie miałby jak trzymać trzeciego miecza – okrutnicy). Co dobrego można powiedzieć o tej historii? Jest i łączy jakoś poszczególne etapy oraz jest krótka i nie męczy. Niestety to są jedyne plusy tła narracyjnego w TFU2. Historia jest dość naiwna, pełna nieścisłości i wątków które wręcz błagają o dokończenie. W momencie, gdy gracz, zaczyna się wciągać w fabułę i ciekawi go co będzie dalej, na ekranie pojawiają się napisy końcowe i imiona twórców. Dla mnie w pewnym momencie bodźcem do dalszego przebijanie się przez kolejne zastępy żołnierzy Imperium była chęć spotkania i „sklepania” Boby Fetta takim kozakiem jaki jest Galen Marek.

Rozgrywka. Pomijając mankamenty fabularne w postaci niedokończonych wątków, ogólnie gra się bardzo przyjemnie i sympatycznie. Wyjadacze TFU poczują się tutaj jak w domu. Dodatkowy miecz świetlny nie wprowadza rewolucji w potyczkach, a jedynie dodaje wodotrysków w postaci bardziej efektowniejszych finiszerów. Równie dobrze, TFUrcy (wybaczcie, ale nie mogłem się powstrzymać) mogli nie dozbrajać głównego bohatera w drugi miecz, a skupić się na innych aspektach gry. Sterowanie jest intuicyjne i na opanowanie go wystarcza pierwsza misja na Kamino, która spełnia rolę misji szkoleniowej. Cała rozgrywka jest wręcz kalką swojej poprzedniczki, co można zaliczyć na plus, zresztą widać, że twórcy wyszli z założenia iż nie warto zmieniać czegoś, co się całkiem nieźle sprawdziło w część i poprzedniej.

Boba Fett. Pomijając kampanię reklamową (i wspomniany już wcześniej plakat) oraz kilka animacji z Największym Łowcą Nagród, to występ Boby Fetta w TFU2 jest co najmniej ubogi. Jest kilka smaczków (projekcja koncepcyjnego rysunku zbroi mandaloriańskiej na ekranach w laboratoriach na Kamino) oraz możliwość „ubrania” naszego bohatera w „skórkę” Boby (niestety, podmieniany jest tylko model, a sam styl walki pozostaje taki sam :( ). Co ciekawe model Boby Fett jest bardzo fajnie animowany oraz wygląda naprawdę porządnie. Pozwala to snuć przypuszczenia, że w planach twórców mogła być przewidziana konfrontacja pomiędzy naszym bohaterem, a Fettem. Czyżby chęć szybkiego zysku obdarła producentów z kreatywności? A może zabrakło czasu?

Niedosyt. Takie uczucie mam po ponownym ukończeniu gry. Początek jest naprawdę obiecujący, sprawia wrażenie, że prowadzimy potężnego bohatera, który tajniki Mocy ma w małym palcu lewej stopy. W połowie gry, czyli mniej więcej w miejscu, gdy zaczynami dostrzegać coraz bardziej wyraźne nieścisłości scenariusza, a naiwność historii nie da się już maskować poprzez tłumaczenie zawiązywania akcji, odkrywa się przed nami odgrzewany kotlet, który tak sprytnie maskował się pod przybraniem z surówki. Za cenę pełnowartościowego produktu dostajemy grę, krótką, naiwną i przereklamowaną. Może jestem starej daty graczem, ale radosna „wycinka” szturmowców już była i to o niebo lepiej wykonana i sprzedana w poprzedniej części. TFU2 ma potencjał, ale niestety zmarnowany. Daje radość z grania, ale tylko na chwilę. I GDZIE JEST BOBA FETT? Zatwardziały fan gier z logo STAR WARS, będzie się przy grze bawił, jeśli nastawi się na szybką grę, bez nacisku na scenariusz. Mandalorianin, nie pobawi się wcale, bo bieganie w skórce Boby nie przykuje go do gry na dłużej."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz