piątek, 19 października 2012

"Gry za grosze" - Medal of Honor

Jakiś czas temu wspominałem, że w łapki wpadła mi pozycja z 2010 roku pt. "Medal of Honor". Tytuł dość kontrowersyjny i niedoceniony przez środowisko graczy. A szkoda, bo przy bliższym poznaniu okazuje się całkiem atrakcyjny, szczególnie za cenę 29,99.

"Medal of Honor" jest grą, w tworzeniu której udział brały dwie ekipy. Jedna (Danger Close) odpowiadała za tryb dla pojedynczego gracza i pracowała na Unreal Engine 3.0, druga (DICE) tworzyła część przeznaczoną dla wielu graczy działająca na silniku Frostbite znanym z Bad Company 2. Tą swoją dwoistość gra pokazuje już przy uruchamianiu bo odpalając czy to kampanię, czy multiplayer mamy wrażenie, że przesiadamy się zupełnie do innej produkcji.

Twórcy kampanii dla pojedynczego gracza, jak to przystało na nowoczesny tytuł FPS podążyli za modą i akcję osadzili dość współcześnie. Dane jest nam przeżyć około półtora dnia (bo mniej więcej takie ramy czasowe obejmuje cały scenariusz) w Afganistanie walcząc z największym wrogiem nowożytnej ameryki... terrorystami. Już początek gry zapowiada dość dynamiczną i przesyconą akcją rozgrywkę. Podczas przedzierania się przez kolejne etapy gry mamy okazję wcielić się m. in. w postać żołnierza korpusu Marine oraz członka elitarnej grupy "Tier 1" o pseudonimie Rabbit. Nie zabrakło również dynamicznych zwrotów akcji, ciekawych misji wymagających skrytego działania lub działań opartych na ostrej wymianie ognia. Całość jest bardzo filmowa i kurczowo łapie gracza w swoje szpony i nie puszcza dopóki nie pokaże całego scenariusza. Ogólnie tytuł prezentuje się jako pewniak do hitu i gry roku, ale ... coś gdzieś po drodze nawaliło. Recenzenci nie pozostawili na grze suchej nitki. Do największych wad wyliczanych pod adresem "Medal of Honor" była długość gry. Na normalnym poziomie bez większego wysiłku grę da się ukończyć w około 4 - 6 godzin. Osobiście dla mnie to też zdecydowanie za mało, bo scenariusz aż się prosił o rozwinięcie i przedłużenie zabawy o kilka godzin. Z drugiej strony dostajemy bardzo dynamiczną i filmową grę w której raczej nie ma czasu na nudę i gra się naprawdę świetnie. Niestety duża filmowość wiąże się z pewnymi ograniczeniami dla gracza w postaci skryptów. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób razi to w grach, ale fani Call of Duty powinni być do tego przyzwyczajeni. Dobre skrypty nie utrudniają gry, a urozmaicają ją w "fajerwerki", których moglibyśmy nie doświadczyć. Niestety w Medal of Honor skrypty czasem kuleją. Zdarzają dość zabawne sytuacje, przykładem niech będą drzwi mające być wysadzone za pomocą ładunku przez naszych kompanów, a otwierają się na kilka sekund przed wybuchem.
Świadczyć to może o bardzo pośpiesznym wydaniu gry, przez co bardzo na tym ucierpiała. A tak było blisko sukcesu.

Sprawa z grą po sieci to zupełnie inna bajka (i to dosłownie). Gra wygląda lepiej pod kątem graficznym (szalenie kojarzy mi się ze wspomnianym wcześniej Bad Company 2 - ale to głównie zaleta silnika graficznego) i jak to zazwyczaj bywa rozgrywka jest zdecydowanie mniej przewidywalna niż w "singlu". Gra oferuje kilka trybów zabawy, ale najlepsze co ma do zaoferowania to całkiem udany koktajl cech Call of Duty i Battlefield. Pomimo, że po sieci grałem mało, to zachwyciło mnie taktyczne podejście do rozgrywki na małych mapach. Pomimo swej dynamiki, gra nie wymaga aż takiej "małpiej zręczności" jak tytuły z serii Call of Duty (o czym ostatnio się boleśnie przekonałem stawiając swoje pierwsze kroki w Black Ops).
Dla mnie bardzo udany miraż dwóch odrębnych gier. Aż dziw bierze, że taka mieszanka nie zapewniła grze sukcesu. Może "Medal of Honor: Warfighter" (którego premiera zapowiedziana jest na 25.10.2012 r.)poprawi błędy swojego poprzednika.

Moja ocena i podsumowanie. Dla mnie oba tryby powinny być ocenione osobno, bo "Medal of Honor" to dwie różne gry w cenie jednej. Dostajemy całkiem fajną kampanię dla samotników, niestety niedopracowaną i wypuszczoną za szybko na rynek. To naprawdę widać, że brakuje jej ostatnich szlifów. A według mnie nagnane jest to, że gra nie doczekała się większych poprawek ze strony EA. Niestety ten tytuł podzielił podobny los, jak opisywany wcześniej Syndicate i został pozbawiony wszelkiego wsparcia developerów. A przecież tak niewiele brakło, a byłby hit. Kampania u mnie ma 4-/6 (baaaardzo duży ten minus, ale za dobrze się bawiłem by dać 3+). Gra sieciowa znowuż to naprawdę udany związek działań taktycznych rodem z Battlefield'ów z dynamiką znaną z gier Call of Duty. Czasem w ferworze walki, jakoś mi nawet ulatywało, że gram w MoH, a nie własnie w Bad Company. Czy to wada? Nie bardzo, w końcu czerpanie z najlepszych wzorców chwali się twórcom. Tryb multiplayer oceniam na 5/6.
Oceniając natomiast całą grę jako jedność, z czystym sercem wystawiam jej mocną 4/6.

Czego brakło "Medal of Honor" do sukcesu? Przede wszystkim szczęścia oraz ostatecznych szlifów. Gdyby wydawca się tak nie pośpieszył i wydał tytuł dopracowany, to mielibyśmy naprawdę mocnego zawodnika na rynku. A tak mamy grę w którą za 29,99 zł warto zagrać przed nadchodzącym "Medal of Honor: Warfighter", choćby po to by zobaczyć, czy twórcy potrafią się uczyć na swoich błędach oraz czy słuchają głosu rozsądku, jakim są gracze.

Pozdrawiam i do następnego przeczytania.

2 komentarze:

  1. Ostatnio zagrałam w jedną z misji.Grało mi się całkiem przyjemnie.Jedyny zawód to brak statystyk.Tyle zabitych,tyle head-shotów. Ale w sumie bardzo fajnie się mi grało :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Headshotów było naprawdę sporo... aż mi się wstyd zrobiło. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym zagrać z Tobą w taki tytuł w kooperacji :). Wierzcie lub nie ale z Laureskiem za plecami nie boję się wchodzić (czy to wirtualnie, czy w rzeczywistości) w najciemniejsze zaułki :D

    OdpowiedzUsuń