niedziela, 23 czerwca 2013

Duke Nukem Forever - Moim zdaniem, czyli Radoka subiektywna recenzja

Jako młody człowiek dane mi było poznać pewną grę, która ugruntowała moje postrzeganie na gatunek gier FPS. Był rok 1996, a na rynku toczyła się walna bitwa pomiędzy Quake i Duke Nukem 3D. Ja prywatnie byłem w "Obozie Duke'a". Zauroczył mnie walnięty klimat "księcia", kolorowy i prześmiewczy świat oraz miodność i grywalność jaka sączyła się wtedy z monitora. Gdy zakończyłem swoje boje z księciem pojawiła się zapowiedź Duke Nukem Forever... Wtedy jeszcze nie sadziłem, że dopiero po 17 latach przyjdzie mi zagrać w tą grę.

Pozwolicie, że daruję sobie rozpiskę procesu tworzenia Duke Nukem Forever, który nie tylko okazuje się żenującym procederem przesiadania się z silnika na silnik, co wręcz zakrawał na żart branżowy. W sumie jakby gra w ogóle nie wyszła ludzie by nawet nie mieli pretensji. Ale wyszła...

Pamiętam, jak dostałem MMS od żony ze zdjęciem całej półki wypełnionej po brzegi pudełkami z Duke Nukem Forever. Na szczęście koniec świata nie nastał z dniem premiery (jak to było w żartach przewidywane), a gra trafiła w ręce graczy i tytuł oberwał po uszach praktycznie za wszystko.
Ja swój egzemplarz kupiłem za około 13 zł (hihi, a to dzięki Wiosnobraniu w muve.pl) jakieś dwa lata po premierze. Powiem szczerze jakbym zakupił grę w dniu premiery chyba bym się pochlastał klawiaturą.

Jaki jest Duke Nukem?
Ludzie, którzy po zapowiedziach spodziewali się epokowego wydarzenia jakim było pojawienie się Duke Nukem 3D słusznie czuli się rozczarowani tytułem. W DNF nie znajdziemy nic czego byśmy nie znali z innych tytułów, albo z poprzedniej części. Zresztą przebijając się przez kolejne plansze miałem wrażenie, że gram w odświeżoną i niestety zubożoną wersję części trzeciej. No bo niby mamy tu całkiem zabawnie zorganizowaną ingerencję z otoczeniem, bo i można pojeździć sobie samochodzikiem zdalnie sterowanym lub "użyć" gaśnicy strzelając do niej by ta odblokowała nam przejście. W innym miejscu mamy okazję pobawić się dźwigiem by pokazać obcym kto tu jest "księciem". No niby to fajne i takie staro-szkolne ale brakuje tutaj takiego ostatniego szlifu. Gra jest wyjątkowo siermiężna i trudna w obyciu. Zadziwiająco źle twórcom w tym przypadku wyszło dostosowanie gry pod konsole. Tekstury oraz efekty rozmycia dalekiego tła rodem z X360 rażą strasznie po oczach. Mnie najbardziej zdziwiła sytuacja, że oponent którego pokonałem miał lepsze tekstury niż podłoga na której leżał. A już tragiczne jest obłożenie przycisku zmieniającego broń. Nad wyraz części zamiast zmienić broń, rzucałem zwyczajnie granatem.

Osobna kwestia to sam Duke, który również ma się nijak do tamtego księcia sprzed lat. Gdzieś zatracił swoją charyzmę i pewność siebie w głosie, na rzecz głosu zmęczonego starego Harley'owca z baru. A kondycja Duke to już parodia. Mało tego, że ma przy sobie TYLKO cztery rodzaje uzbrojenia to po przebiegnięciu 6 metrów sapie jak lokomotywa. No dajcie spokój... JA mam lepszą kondycję (choć sportowego zacięcia nigdy nie miałem). Gdzie ten kozak z blond czupryną co po kieszeniach miał poupychaną broń, granaty i miny?

Typowy humor Duke'a też jakoś tak podupadł. Fakt, znajdziemy nawiązania do innych gier, czasem wydarzeń. Gdzieniegdzie Duke rzuci komentarzem... niestety, często mało zabawnym, choć czasem wstrzeli się w dychę. Ale zazwyczaj jest on dość... ubogi i poziomem dorównuje elokwencji podstarzałych panów z okolic budki z piwem na widok młodej kobiety.

Zresztą fabuła też do górnolotnych nie należy. Prawda, poprzednia część również nie brylowała w tym temacie, bo wszak to jest jedynie tło do radosnej wyrzynki. W Duke Nukem Forever nawet nie udaje, że jest inaczej. Obcy atakują (ponownie) ale tym razem atakują słaby punkt Duke'a (nie, nie jego Ego)   - kobiety. Tak jest obcy porywają kobiety. A nasz dzielny bohater z pieśnią na ustach rusza by ratować dziewoje z opresji. Niestety zbiera się do tego wyjątkowo niemrawo. Początek gry powinien przykuć do ekranu monitora, a tu... błądzimy po jakiś korytarzach, czy szybach wentylacyjnych praktycznie bezbronni. Kilka razy musiałem sprawdzać, czy aby na pewno gram w Duke Nukem... Jak to Duke bez broni??? Dopiero po jakimś czasie zyskujemy w miarę sympatyczny arsenał z którym możemy przedstawić kilka naszych argumentów oponentom. Początek jest wyjątkowo nudny i mozolny, choć ma swoje momenty w postaci Jaskini Duke'a.  Ach i nie chodzi mi tu o początek jako walkę na stadionie, która jest odtworzoną na nowym silniku finałową walką z części trzeciej, bo akurat ten element gry jest wyjątkowo fajnie zrobiony.

Kolejny element, który mnie wyjątkowo rozczarował to schemat rozgrywki. Spacerek do lokacji, wciśnięcie lub użycie kluczowego elementu i walka z horda najeźdźców. Następnie przejście do następnej lokacji i tak dalej i dalej... i dalej. Nadmierna konsolowość gry zabiła w niej ducha i radość z "czyszczenia poziomów"
Gearbox Software mnie zadziwia. Duke i Aliens wyszło im mizernie, a Borderlands 2 jest genialny. Jak to jest, czyżby programiści mieli kłopoty w przejętych tytułach? Bo tak tu wygląda jakby zupełnie nie czuli klimatu Duke Nukem.

Łyżka miodu w beczce dziegciu!
Dlaczego zatem kupiłem tą grę? Z sentymentu. Wydając te 13 zł wiedziałem czego oczekuję i czego się spodziewać po tym tytule. Moje nastawienie na ten tytuł było jak do gry prześmiewczej i wyszydzającej stereotypy. Szkoda tylko ,ze wydawcy nie podeszli do tego tytułu z większym luzem, bo faktycznie może by się trafił tytuł na miarę Far Cry 3: Blood Dragons. A tak deweloperzy za bardzo poważnie podeszli do tematu i zaserwowali nam odświeżoną wersję Duke Nukem 3D. Bo tak wygląda ta gra, jak poprawiona wersja swego poprzednika. Co ma oczywiście swoje plusy, dla kogoś kto grał w klasyka. Pomimo tylu denerwujących i czasem zadziwiających mankamentów... grało mi się nawet fajnie. Ale od początku nastawiałem się jako na ciekawostkę niż na rewolucję w pigułce. Gra ma swój urok klasycznego tytułu, który poddano kosmetycznemu poprawianiu urody u chirurga... niestety skalpel chirurga troszkę za ambitnie zadziałał zubażając tytuł o kilka elementów. Jednak tych kilka godzin spędzonych  z tytułem dało mi frajdę i taki dziwny stan świadomości, że znów mam... naście lat i gram w Duke Nukem.

Werdykt?
Gra idealna nie jest. Sprzedaż tego tytułu za cenę 100 zł jest kpiną z graczy. Ale gdy tytuł trafia w nasze ręce za 13 zł  możemy potraktować ten tytuł jako żart z branży (zresztą tak on powinien być wydany). Duke Nukem Forever ma swoje momenty, ale niestety są to tylko momenty, bo dostajemy jakiś fajny moment gry w swoje ręce, by zaraz musieć go porzucić i brnąc dalej. Gra pomimo czasu przez jaki była tworzona paradoksalnie stwarza wrażenie tytułu niedokończonego. Brak ostatecznego szlifu i wykończenia jej oraz optymalizacji pod kątem komputerów PC.
Normanie powinienem ocenić Duke Nukem Forever na 3/6 (co i tak jest oceną mocno naciągniętą). Ale z racji tego, że jednak w kilku momentach miałem okazję się uśmiać oraz wrócić i spotkać starego przyjaciela (troszkę już czerstwego, ale zawsze kumpla). Za te kilka momentów DNF dostaje ode mnie 3+/6.

Po kilkunastu latach produkcji w ręce graczy trafił tytuł wypchnięty na rynek na siłę, bez pomysłu i szacunku dla klienta. A strasznie szkoda, bo gra ma potencjał, który zmarnowano. No nic...wracam do Borderlands 2.

Pozdrawiam i do następnego przeczytania.

2 komentarze:

  1. Nie wiem za bardzo w co Gearbox celował, wydając DNF. Zalatuje mi tutaj radosnym nostalgio-oldskulem, połączonym z nowoczesnymi rozwiązaniami. Szkoda, że na obu polach gra straszliwie rozczarowuje. No nic, ostatnio w empiku widziałem wersję na X360 za 29 zł. Cóż, za taką cenę to może się skuszę. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie za taką cenę można chwilę w grę się pobawić i poczuć ten staro-szkolny smak gier FPS. Gearbox najpewniej chciał zagrać na sentymencie graczy.

    OdpowiedzUsuń