Nigdy nie byłem specjalnym fanem gier platformowych. Gdy byłem młodszym, był to jednak gatunek dominujący w świecie gier komputerowych i siłą rzeczy i ja miałem styczna z tymi tytułami. Ale specjalnym sentymentem ich nie darzyłem. Ale to było do chwili w której poznałem Mark of the Ninja.
Mój negatywny stosunek do gier platformowych, gdzie to trzeba się wykazać małpia zręcznością oraz opanowaniem zmieniły gry Trine i Trine 2, które okazały się nie tylko rewelacyjnymi tytułami pod kątem rozgrywki ale i wykonania. Moje zauroczenie tymi tytułami i przeświadczenie, że nie ma chyba ciekawszych tytułów trwało do momentu napotkania na tytuł znanego z Don't Starve studia Klei Entertainment.
Okazało się, że Mark of the Ninja jest nie tylko rewelacyjnie zrealizowana, narysowana oraz niesamowicie grywalną grą. Ale po kolei.
O co chodzi?
Nasze dojo zostaje zaatakowane w momencie kiedy nasz główny bohater spokojnie sobie odpoczywa po naniesieniu na jego ciało tatuażu. Zresztą nasz protagonista wydziarany jest i to znacznie, a przez tonie tylko wygląda na kawał wrednego twardziela ale również posiada pewne umiejętności, któremu każdemu szanującemu się ninja są w życiu niezbędne. Korzystając z nadludzkiej zręczności, sprytu oraz cienia mamy za zadanie wyswobodzić naszego mistrza oraz współbraci ze zdradzieckiego ataku ciężko zbrojnych i uzbrojonych w broń palna napastników. Nie myślcie jednak, że będzie dane nam to zrobić gołymi rękoma. O nie, nasz bohater ma całkiem przyzwoity oręż. Posiada miecz, hak, a z czasem również bomby dymne lub inne dobrodziejstwa w postaci pułapek. A to dopiero początek.
Pomimo tego, że nasz bohater do słabeuszy nienależny w starciu bezpośrednim niestety szybko pada ofiara ciężkiego zatrucia ołowiem. Jednak gdy działamy w cieniu nie tylko dostajemy punktowe ale nasze akcję są zdecydowanie skuteczniejsze. W to się gra niczym w Splinter Cell w 2D. Pomijając akcje typowo zręcznościowe, gdzie zmuszeni jesteśmy do wykonywania skoków i akrobacji od których Mario dostał by zawału serca to jednak 90% gry polega na pozostawaniu w cieniu i atakowaniu oponentów z zaskoczenia. Miód na moje serce.
Jak to wygląda?
Jak kreskówka... ale taka dla dorosłych bo krew się leje hektolitrami. Animacje pozornie komiksowe są soczyste podobnie jak udźwiękowienie. Estetyka całej gry przywodzi na myśl takie kreskówki jak Samurai Jack lub Laboratorium Dextera oraz nawiązuje do poprzednich produkcji studia, czyli Shank i może się podobać. Animacja jest płynna i bogata w ciekawe efekty podczas ukrycia, czy oznakowania hałasu jaki tworzy nasz bohater.
W Mark of the Ninja gra się naprawdę rewelacyjnie, gdyż lokacje zaprojektowane są z głową, a zagadki logiczne potrafią przykuć na dłużej. Gra jest trudna i wymagająca... oraz mściwa. Każdy nas błąd karany jest... przymusem wczytania poprzedniego stanu zapisu. Jednak gra daje ogromną satysfakcję z każdego drobnego sukcesu jaki uda nam się osiągnąć, czy z kolejnego etapu który przejdziemy.
Plus, czy minus?
Zdecydowanie plusy przeważają w tym zestawieniu, bo gra jest przede wszystkim niesamowicie miodna i grywalna. Satysfakcja płynąca z pokonywania kolejnych etapów jest przeogromna. Wspaniała animacja oraz grafika rodem z kreskówek połączona z grą skradankową dają mieszankę bombową i udowadniają, że Klei Entertainment ma niesamowite wyczucie względem klientów oraz swoich gier.
Minusy? Tak z czepialstwa to może system zapisu, który jest żywcem przeniesiony z konsoli i czasem zmusza nas do przedzierania się przez ten sam poziom kilka razy.
Dla mnie Mark of the Ninja zasługuje na 5/6. Za całokształt, bo to gra dobra potrafiąca ubawić po pachy nawet takie zatwardziałe antytalencie do gier platformowych jak ja. Polecam.
Pozdrawiam i do następnego przeczytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz