Nie pamiętam dokładnie kiedy pierwszy raz zetknąłem się z uniwersum Warhammera 40K, a lat to musiało być naprawdę sporo wstecz, bo gdzieś zawsze fascynował mnie ten system figurkowy. Rewelacyjne modele, które przy odrobinie talentu przekształcają się w malutkie dzieła sztuki, strategiczna rozgrywka opisana fajnymi zasadami oraz klimat i cudowna otoczka to murowany przepis na hit. Nie dziwi zatem, że już wielu deweloperów próbowało przekształcić tą grę strategiczną w wersję cyfrową. Czasem odbywało się to z większym lub mniejszym sukcesem. Mój pierwszy kontakt z cyfrowymi Ultramarines to stary shooter bazujący na planszowej grze Space Hulk (jak ja czekam na reedycje gry planszowej w wersji cyfrowej i jeśli będzie ona na poziomie Talisman'u, to będzie to moja pozycja obowiązkowa do zakupu) oraz strategia turowa Warhammer 40,000 Chaos Gate (mechanizmem rozrywki przypominająca serię X-COM). Były to dość udane produkcje, jednak dopiero Dawn of War pomimo, że była to strategia czasu rzeczywistego z elementami tak charakterystycznymi jak budowa bazy i produkowanie jednostek pozwoliło wypłynąć uniwersum Warhammera 40K na szerokie wody branży komputerowej rozrywki.
Gdy widziałem pierwsze zapowiedzi Warhammera 40,000 Space Marine, byłem dość sceptycznie nastawiony do samej idei takiego ukazania tego systemu. Gra zapowiadała się na dynamiczną, brutalną i bezpardonową rozrywkę. I pomimo, że nie jestem jakimś specjalistą w tym Uniwersum, ani purystą zasad turowych niepokoił mnie zręcznościowy charakter rozgrywki. Gra doczekała się swojej premiery, edycji kolekcjonerskiej, a nawet dla graczy PC została wydana wersja z dużym kartonowym pudłem, czyli tak jak to było w latach 90-tych (czyżby główny target gry to byli starsi gracze, pamiętający swoje figurki ?), ale to wszystko jednak gdzieś się rozmyło, bo gra została przyjęta dość chłodno.
Przyznam się szczerze, że sam wyczekałem okazję na zakup Warhammera 40,000 Space Marine i grę nabyłem za 9,99 zł w CDP.pl (nawiasem mówiąc oferta, ta jest ponownie aktualna). Zatem jak w to się gra kilka lat po premierze tytułu oraz za przysłowiowe grosze?
W grze wcielamy się w Kapitana Titusa, który wraz z dwoma Ultramarines stara się udaremnić atak Orków na planetę, która zajmuje się produkcją Tytanów, czyli ogromnych maszyn bojowych zasilających szeregi Imperium. Gdzieś tam jednak okazuje się, że nie wszystko jest takie jak początkowo zakładano i radosne wycinanie kolejnych chmar zielonoskórych jest tak naprawdę początkiem większej afery. I jak to bywa w produkcjach osadzonych w tym Uniwersum gdzieś musi się pojawić Chaos.
Tak naprawdę to historia jest tylko tłem do esencji rozgrywki czyli walce kontaktowej z gigantycznymi falami Orków atakujących nas. Niestety, fabuła nie przykuwa i nie motywuje do poznawania kolejnych jej niuansów. Troszkę żal, bo gra ma potencjał, a tak sprowadza się ona do prostego schematu. Idź do punktu A - wyczyść lokację z wrogów - idź do punktu B - wyczyść lokację z wrogów - obejrzyj przerywnik - idź do punktu C. Jednak, jak wspomniałem wcześniej, nie jestem ortodoksyjnym fanem Warhammera 40K i pomimo uproszczenia, tytuł dostarczył mi kilku miłych chwil zapomnienia od codzienności.
Space Marine daje szansę na "wyżycie się". Zdenerwował Was szef, ktoś Was wkurzył na mieście? Nie ma sprawy, odegracie się na Orkach. Gra jest czystą siekaniną. Brutalną, mroczną i pozbawioną skrupułów. Titus dysponuje mieczem łańcuchowym i gdy tylko nadarzy się okazja użyje go i zrobi to w sposób widowiskowy. Animacja jest soczysta i to dosłownie, a to co się dzieje na ekranie czasem jest zwyczajnie dziełem przypadku, bo gdy otoczy Was banda Orków nie ma czasu na finezję ... a posoka zalewa nam ekran.
Zdecydowanie nie jest to tytuł dla młodszych graczy!
Wycinanie sobie drogi do następnego punktu zapisu, niestety ma tendencję do nużenia i po jakimś czasie, rys fabularny schodzi na drugi plan.
W takim przypadku przychodzi tryb rozrywki wieloosobowej. Do wyboru mamy walkę z innymi oponentami (co na moim poziomie doświadczenia mogło być równoznaczne z wymalowaniem sobie tarczy strzelniczej na plecach) lub walkę w trybie Exterminatus, gdzie to czterech dzielnych Space Marines staje do walki z kolejnymi falami wrogów. I tak, w pierwszym trybie moje statystyki wyglądały niczym skala na mapie świata tyle, że pierwsza cyfra oznaczała zdobyty frag, a druga... no cóż, moje zgony. No ale tak to jest jak na mapie pojawia się koleś z poziomem 1. Zabawa w trybie potyczki wieloosobowej to starcie sił Imperium z siłami Chaosu. Zajmujemy punkt na mapie, atakujemy lub bronimy go i tak aż do totalnego unicestwienia przeciwnika. Mnie jednak przypasował tryb Exterminatus. Kolejne fale Orków wylewające się ze wszystkich stron i czterech dzielnych Marines gotowych oddać życie za Imperatora. Cud, miód i orzeszki... Wyobraźcie sobie sytuację, gdy w wielkiej sali jakiejś fabryki, na środku stoi czterech Marines z ciężkimi bolterami, a w ich stronę gnają Orki, i inne tałatajstwo. Gdy tylko oponenci zbliżają się na odpowiednią odległość boltery zaczynają swoją pieśń bojową zalewając zieloną fale ołowiem. Widok, od którego pojawia się gęsia skórka, a epickość tej chwili jest podkreślana terkotem ciężkich bolterów.
W miarę postępów i zdobywania kolejnych poziomów można odblokować kilka ciekawych opcji. Jedną z nich jest możliwość "pomalowania" swojego wojaka w barwy jednego z zakonów. Oczywiście mój wybór padł na zakon Black Templars (ich barwy nie są co prawda czarno-złote, ale jakoś ich lubię - w końcu moje pierwsze figurki z Warhammera 40,000 pomalowałem właśnie w te barwy). Zdobywamy kolejne elementy pancerza oraz uzbrojenia i możemy dalej siać śmierć i zniszczenie w imię Imperatora.
Werdykt! Warhammer 40,000 Space Marine nie jest grą idealną. Minusem jest tu dla mnie spłycenie fabuły i Uniwersum do tła. Równie dobrze moglibyśmy biegać Stormtrooperem po Mos Eisley. Potencjał całego Warhammera 40K poszedł niestety w gwizdek dając jedynie chwytliwą licencję. Bark zaczepienia fabularnego skutkuje dość szybkim znudzeniem się trybem dla pojedynczego gracza. Ale za to sięgamy wtedy po tryb dla wielu graczy. A to już duży plus. Bo gra z kumplami lub osobami zupełnie nam nieznajomymi daje naprawdę sporo satysfakcji. Gra w trybie Exterminatus rozwija skrzydła i pokazuje się z zupełnie nowej, lepszej strony. Jako plus można zaliczyć tez oprawę audio-wizualną, bo grafika wygląda naprawę fajnie, animacje oraz sekwencje w których wykańczamy ostatecznie naszych oponentów prezentują wysoki poziom. Duży plus za muzykę, która idealnie pasuje do klimatów wiecznej wojny. Pozytywne jest też sterowanie, które nie jest tak karkołomne jak przy grach z serii Darksiders.
Gdybym grę kupił w dniu premiery, dostała by ode mnie 3+/6. Jednak cena w obecnej chwili i jej stosunek do jakości i tego co nam oferuje sprawia, że na obecny czas oceniam grę na 4-/6.
Dla zainteresowanych to grę można nabyć w CDP.pl za 9,99 zł na PC (link do sklepu) oraz w ULTIMA.pl na PS3 w wersji standardowej (34,90 zł) i Edycji Kolekcjonerskiej (69,90 zł)
Pozdrawiam i do następnego przeczytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz